A ja właśnie postanowiłem się pożalić. Był gdzieś temat o wybuchach, kto wie ocb to dobrze. Ale to chyba nie był wybuch, ot... raz na jakiś czas i ja jestem wesoły i mi wszystko wychodzi czego nie tkne, nawet z gówna bat ukręcę :lol: Na uczelni wczoraj poszło mi przezajebiście, przygotowałem najlepszą pracę z całego roku z przedmiotu na myśl o którym wszyscy srali ze strachu. Oczywiście 5 i gratulacje. W takich sytuacjach moja pewność siebie rośnie o 1000% i intro mija. Moge sam zagadywać do zupełnie obcych osób i nawijać o czym chce.
Taa... czujecie już ? To będzie odwieczny damsko-męski problem :lol: No i tak sobie wracam do domu autobusem, patrze: wsiadła naprawde fajna laska. No to podbiłem do niej, oczywiście dobra gadka i tak pare minut gadaliśmy... W pewnym momencie sobie przypomniałem: ja przecież tak tylko dzisiaj umiem, w 95% innych dni bym nie miał odwagi nawet podejść, skłamałem na najbliższym przystanku: "wysiadam tutaj, cześć" i sobie poszedłem. Tutaj standardowo pożalę się, że kto by chciał być z kimś kto niewiele gada, nie imprezuje i w ogóle... ponadto ogarnia mnie strach, że ktoś mógłby mi się "znudzić" i była by lipa z deczka. No ale co ja mam udawać ? Przecież tak się nie da. A będąc sobą to do usranej śmierci z nikim nie będe. Doszło do tego że zaczynam czuć szczerą nienawiść do mijanych na ulicy par, co ci goście mają takiego co ja nie mam ? Wszystko ten pierdolony introwertyzm. Z powodu tego rzadkiego przebywania ze znajomymi poza domem to jestem jakiś nieobyty w tych wszystkich pierdołach, w restauracji zamiast skupić się na drugiej osobie to martwiłbym się jakimi sztućcami zabrać się za jakąś potrawe
O i tyle chyba. Kto przeczytał to fajnie, kto olał i ma mnie w dupie to też miło. Musiałem komuś popłakać w rękaw.
