Piszę w takiej sprawie i jestem ciekawy czy ktoś podobnie ma.
Chodzi mi o to, że dostosowuje swoje "ja" do towarzystwa w którym aktualnie przebywam. To znaczy, że uwydatniam, wzmacniam pewne swoje cechy, a inne swoje wyciszam. Oczywiście podstawowym elementem tego jest dostosowywanie się pod to co dane towarzystwo woli bardziej, ale to stanowi mniejszy problem, bo ja sam dość ogólnie lubię dużo rzeczy, tylko akurat muszę mieć na to ochotę. Dla przykładu kumple słuchają w większości disco-polo, jedziemy gdzieś to godzinę, to leci i ja nie narzekam, puszczam też disco, bo też mam kawałki, które lubię. Jestem w innym towarzystwie to puszczam rocka, a w jeszcze innym wysyłam jakieś smuty indie. Zainteresowania to samo, mówię o tym co dane towarzystwo interesuje, a o innych, choć moich ulubionych nie wspominam. Tak potem się tworzą różne obrazy mojego własnego "ja"
Tylko wracając do cech charakteru, one też się zmieniają pod tym kątem. Towarzyskość, gadatliwość, wrażliwość, poczucie humoru, czy gadam smalk-talk czy podczas rozmowy poruszam głębokie tematy, albo czy jestem bezpośredni czy nie.
2 tygodnie na urlopie jestem największym abstynentem, który odmawia i zniechęca do spożywania, a zaraz po nim na kilkudniowym wyjeździe z kumplami największym alkoholikiem, który rozkręca innych i leje w siebie sporo
Tylko gdzieś w środku leży to moje niewiadome intro
Samotność mnie boli i dotyka, a lubię jednak wychodzić do ludzi i choć czasem mamy gdzieś jechać i robić rzeczy, które mi się średnio podobają, na końcu wychodzi to bardziej na plus.
Też macie takich kilka swoich twarzy i wkładacie maski według potrzeby?
Myślicie, że to jest w porządku?