zarat pisze: A mojego statusu w rodzinie nie potrafię określić. Jak to w ogóle zrobić, co rozumiesz przez ten status?
Chodzi mi o Twoją pozycję. Czy Twoje zdanie jest brane pod uwagę, czy masz w ogóle prawo do własnego zdania (i nie jest ono traktowane jako zamach na władzę rodzicielską); czy rodzice traktują Cię jak małe dziecko, którego (głupiutkich) pomysłów nie rozpatruje się na poważnie, tylko kieruje nim i narzuca wolę - „my lepiej wiemy, co jest dla ciebie dobre”. Są na przykład rodziny, w których dziecko ma być wizytówką rodziców – ma chodzić do kościoła, bo sąsiedzi się będą krzywo patrzeć, a rodzice chcą być przez sąsiadów szanowani. W różnych typach rodzin, dziecko ma różną pozycję i jest różnie traktowane.
zarat pisze: oświadczyłem, że nie chcę chodzić do kościoła, na lekcje religii i nie chcę obchodzić chrześcijańskich świąt.
Coś mi się kołacze w łepetynie, że od szesnastego roku życia można samemu decydować, czy będzie się uczęszczać na lekcje religii, czy nie; zgoda rodziców nie jest potrzebna. Tak na pocieszenie ;p
Których chrześcijańskich świąt i w jakim stopniu nie chcesz obchodzić? Jeżeli myślisz o niesiadaniu do wigilijnego czy wielkanocnego stołu, nie przychodzeniu na cmentarz w Dniu Wszystkich Świętych (albo Zmarłych – nie odróżniam) etc., to wybij to sobie z głowy, nigdy się nie zgodzą.
zarat pisze:Natomiast rodzice widzą to jako coś zdecydowanie złego, w kategoriach "pójdziesz za to do piekła!".
Hmm...
zarat pisze:zaczęli mówić "ty to na pewno czujesz, na pewno czujesz, że Bóg istnieje! i nie powiesz mi, że nie, bo w ten sposób skłamiesz!" co stało się ich naczelnym "argumentem".
zarat pisze: Ich wiara polega na uczuciu. Uzasadniają ją w ten sposób: "ja to czuję!". Ja z kolei, analogicznie, mówię "ja tego nie czuję!" (choć oczywiście nie tylko to, choćby nie podoba mi się filozofia opanowywania umysłów przez chrześcijaństwo [tzw. metoda ZiP - zgnieć i przytul]) i dodaję do tego brak dowodów naukowych. Zazwyczaj na tym kończy się dyskusja, czasem padają argumenty w postaci stygmatów czy opętań, które skutecznie odpieram naukowymi dowodami.
Czyli kierują się emocjami, niedobrze, duże prawdopodobieństwo, że racjonalnymi dowodami i naukowymi wywodami niczego nie wskórasz. Mają rację akurat w tym punkcie, że wiara, to kwestia „czucia” a nie „wiedzy”.
Jeżeli są naprawdę religijni a nie „trzeba chodzić, bo wszyscy chodzą, a w ogóle co ludzie powiedzą?”, to sądzę, że obrażanie chrześcijaństwa i negowanie istnienia Boga nie jest dobrym pomysłem. W ten sposób ranisz ich i obrażasz, a to na pewno nie pomaga osiągnąć porozumienia. No chyba, że Twoim celem jest też sprawienie żeby przestali wierzyć.
zarat pisze: Ostatnio myślałem, aby podać im książkę "Bóg urojony" Dawkinsa, gdzie obalane są ich główne argumenty, mówiąc np. "jak to przeczytacie to ja przeczytam tą waszą Księgę duchów" - lecz niestety nigdzie w bibliotece jej nie znalazłem.
Też mi Dawkins przyszedł do głowy, ale sądzę teraz, że to jednak nie najlepszy pomysł (patrz moja wypowiedź wyżej). No chyba, że, jak już pisałam, chcesz ich przekabacić na drugą stronę

.
Bardzo wielu wierzących rodziców traktuje odrzucenie wiary przez własne dzieci jako życiową i wychowawczą porażkę, dlatego przygotuj się, że na tym polu nigdy (albo przez długie lata) może nie dojść między Wami do (pełnego) porozumienia.
Najlepszym krokiem jest przyjście do nich i spokojne wyłożenie swoich racji, logiczne argumentowanie, niewymachiwanie „czarną mafią” i pochodnymi, przedstawienie swojego punktu widzenia, uczuć itd. Muszą mieć trochę czasu na przetrawienie szoku, potem można wracać do tematu i drążyć skałę.
Jeżeli to nie zdaje egzaminu, zwyczajnie powiedz im, że nie wierzysz, i nawet jeśli zmuszą Cię do chodzenia do kościoła, spowiedzi, bierzmowania to będziesz to robił tylko fizycznie, a nie skłoni Cię to do wierzenia, będą to tylko zewnętrzne, puste gesty, a wiara na tym nie polega.
Jeżeli obstają przy swoim i jednoznacznie oświadczyli, ze dopóki u nich mieszkasz masz praktykować, to cóż, też jest kilka wyjść, żadne przyjemne.
1) Możesz się dostosować i wyczekiwać momentu, w którym się wyprowadzisz na swoje.
2) Możesz powiedzieć, że „nie, nie masz zamiaru”; jeżeli są „słabi”, najwyżej będą biadolić i wywoływać poczucie winy. Ale „silni” mogą zastosować różne sankcje, groźby i kary, łącznie z wyrzuceniem Cię z domu (to chyba wbrew prawu by było w ogóle, ale chyba może się zdarzyć; przypadek ekstremalny).
3) Możesz udawać – kłamać, że byłeś w kościele, choć naprawdę przebywałeś wtedy gdzieś indziej itp., czytałam nawet o takim przypadku. Jeżeli nie lubisz/nie umiesz/nie chcesz kłamać to nie będzie Ci z tym wygodnie, poza tym może się wydać.
A propos tego sprawienia, żeby Cię wyrzucono z kościoła - nie boisz się, że mogli by Ci tego nie wybaczyć?
Poczytaj sobie na różnych forach jak inni przechodzili przez podobne sytuacje, całkiem sporo jest takich wątków.
Może znajdziesz coś na
www.ateista.pl
PS.
zarat pisze: ateiźmie
Nie żebym się czepiała, ale atei
zmie.
