- ona nigdy nie napisze/ nie zadzwoni pierwsza – tłumaczy, że jest przyzwyczajona do dzwonienia tylko w szczególnych przypadkach. Oczywiście, zawsze odpisuje/oddzwania. Ale nigdy pierwsza.
- na dobrą sprawę nigdy nie mówi mi żadnych komplementów (dobra, raz czy dwa jej się zdarzyło). Ja mówię jej sporo komplementów – z jej ust z kolei słyszę, jak już, raczej coś krytycznego albo dowcipno-uszczypliwego. Nie potrzebuję, żeby ktoś mnie w życiu zagłaskał słodkościami, ale skoro nie usłyszałem przez ponad 3 miesiące niczego w stylu „zależy mi na Tobie”, etc. to na czym mam budować pewność, że zależy jej na mnie? Tak, spotyka się ze mną, tak jesteśmy ze sobą blisko, ale poza tym – nul. Ostatnio mieliśmy małe spięcie przez telefon, po którym ją przeprosiłem najszczerzej jak mogłem, a ona potrafiła nie odzywać się do mnie zupełnie, przez niemal dwa dni. Kojarzy mi się to z gimnazjalnym fochem, a nie z jakąś introwertyczną próbą chwilowej izolacji i ładowania baterii czy czegoś w tym stylu… A podkreślam, że temat spięcia był zupełnie błahy. To jest dopiero frustrujące. Mógłbym stawać na rzęsach podczas tego jej milczenia a ona i tak musi to zrobić po swojemu. Argumenty do niej nie przemawiają. Raz już miałem podobną sytuację i wyglądało to tak samo – nie, dzisiaj się nie spotka, bo odeszła jej ochota, spotka się dopiero za 2 albo 3 dni.
- ciężko przekonać ją do tego, że się myli. Gdy próbuję to robić, mam wrażenie jakbym walił grochem o ścianę. Gdybym jej nie znał bliżej, to stwierdziłbym, że jest przemądrzała i zbyt pewna siebie – zresztą sama kiedyś wyznała, że sporo ludzi jej tak mówiło.
O jaką poradę proszę? Zastanawiam się, gdzie kończy się introwertyzm, a zaczyna zwykła przemądrzałość i chamstwo. Kocham ją, szczerze, i to jest właśnie sedno problemu. Chciałbym, żeby trochę bardziej pokazała mi (niekoniecznie >powiedziała<) że troszczy się też o moje emocje. Dopóki nie trafiłem na wasze forum, nawet nie miałem pojęcia, że ktoś może być aż tak introwertyczny jak ona
Ciężko jest mi wiedzieć co lubi a czego nienawidzi, w momencie kiedy tak rzadko daje się wciągnąć w jakieś dyskusje. Czasami rozmawiając z nią obawiam się, że za chwilę powiem coś co jest dla mnie zupełnie zwyczajne, a ją to zaboli, schowa się znowu na dzień lub dwa, albo stwierdzi – nie znając być może samej siebie – że to tylko moja wina i że to ja jestem chamski i konfliktowy. Przypomina mi to chodzenie po polu minowym. Jak mam pomóc jej zrozumieć siebie i mnie? „Rozmową” tak, wiem… Ale to nie takie proste ;]
