@Drim
A tak dla ścisłości nie mieszkałem na Ochocie.
A skąd się Kasia w moim życiu wzięła i tak nie napiszę, bo ona jest osobą publiczną i o ile mi wiadomo swoim życiorysem z młodości niechętnie się dzieli. Zatem niech tak zostanie.

Później żyło jej się znacznie lepiej.
Ja mam o niej dobre wspomnienia z czasów kiedy jeszcze nie była sławna.
A tak wracając do tematu, to w latach osiemdziesiątych po wprowadzeniu stanu wojennego prawie nic nie nadawali w telewizji, wypożyczalni wideo jeszcze nie było, w kinach niewiele.

Nawet do ciekawszych książek zapisywały się kolejki w bibliotece, a w księgarniach pusto.
Zatem chcąc nie chcąc ludzie musieli się więcej spotykać, by się nie nudzić. Zatem wychodziło się przed blok i o znajomości było łatwo. Wystarczyło dołączyć do jakiejś grupki ludzi w podobnym wieku i nic więcej. Po prostu stanąć i czekać na akcję z ich strony. Nawet największy introwertyk to potrafił.
Generalnie było takie podejście, że im więcej ludzi tym lepiej, zatem jak się pojawiał, raz na rok powiedzmy, jakiś nowy to wszyscy się nim interesowali i mógł łatwo wejść w towarzystwo. Zatem społeczeństwo było dużo mniej introwertyczne niż obecnie, a jednocześnie bardziej przyjazne temu typowi osobowości.
Wśród nastolatków nikt się „spawacza” nie bał. Dla nas był postacią komiczną z kawałów, które sobie opowiadaliśmy, tak samo jak te o głupich milicjantach i inne polityczne.
Ja znałem ich bardzo dużo zatem byłem wszędzie mile widzianym gościem. Nawet Ci ludzie, którzy byli związani z władzą chętnie ich słuchali, bo były śmieszne.
Dla mnie i nie tylko największym wrogiem był gospodarz domu, bo ciągle coś broiłem i próbował mnie złapać. Młody chłopak, szybko biegał, ale ja byłem szybszy. Miałem najlepsze czasy w szkole. Jednak raz przeskakiwałem przez murek, zawadziłem butem o niego, przewaliłem się na szkła, które były po drugiej stronie. Dość boleśnie mnie wtedy skopał, ale generalnie nie mam żalu bo zasłużyłem w pełni.
Co by nie mówić gość był w porządku i nigdy do starych nie kablował.
Na demonstracje antyrządowe też chodziłem, bo mi się tam podobało.

Lubiłem takie zadymy. Tam już nie było żartów, pałowali, gazowali, lali z armatek wodnych. Ale jak ktoś był sprytny, miał dużo szczęścia, dobry refleks, zręczność i szybkie nogi, to nie dał się złapać i zamknąć. Pałą nieraz dostałem, ale bez większych obrażeń. I też nie mam żalu bo w pełni zasłużyłem. Bywałem tam regularnie.
Może dla innych to była polityka. Dla mnie i kumpla, jedyny który się nie bał z mojej ferajny, przygoda i fajna zabawa. On też był bardzo sprawny. Poszedł na AWF miał wyniki w sporcie.
W historycznych książkach takich opowieści pewnie nie przeczytasz. Tam piszą tylko o złych rzeczach, bo podobno to co złe lepiej się sprzedaje. Ale jak popytasz osoby które wtedy były nastolatkami to raczej usłyszysz miłe wspomnienia

z podwórkowej młodości,

a nie opowieści o okrucieństwach stanu wojennego.