@tonerek
Wydaje mi się że usiłujesz ludziom zaimponować koneksjami za komuny. Że ohoho jakie to ja miałem znajomości.
Nie wiem w jaki sposób mogłeś tak to zrozumieć?
Chciałem jedynie na kilku dość żartobliwych przykładach (niektórzy wzięli na poważnie) pokazać, że w PRLu ważniejsze były relacje od pieniędzy.
W tym również te romantyczne. Nastolatki zamiast się uczyć romansowały. Ja z umiarem, ale wielu to prawie tylko tym się zajmowało.
Tylko nieliczni tak zwani "karierowicze" gonili za swoimi chorymi ambicjami.
Reszta wybierała spokojne życie w gronie rodzinnym i znajomych, natomiast młodzi jak to młodzi lubili się zabawić. Jedni bardziej inni mniej w zależności od temperamentu.
A teraz związki na odległość?
Lepsze to niż nic, no ale lepiej mieć panienkę w bloku pod ręką, niż gdzieś szukać na końcu świata.
Ale to kwestia gustu, co kto woli, niektórzy nie lubią za blisko.
Ale muszę się przyznać, że i ja jeden związek na odległość miałem. Z piękną panną, aż z Gdyni, ale to nie była moja jedyna.
@intbrun
Na malucha, oprócz talonów były przedpłaty, niektórzy mieli szczęście i wylosowali zanim się komuna skończyła.
Daj spokój gruszki na wierzbie, tak samo jak książeczki mieszkaniowe.
Wszystko co grubsze i deficytowe było po znajomości, tylko wiele osób wyparło to z pamięci, bądź zwyczajnie zapomniało.
A to dlatego, że obecnie obowiązuje odmienna poprawność polityczna i wstydzą się przyznać.
Amerykański model self made man`a, który wszystko zawdzięcza swojej pracowitości, inteligencji, wiedzy, nauce i innym osobistym cechą.
Promowanie indywidualizmu, a co za tym idzie, nieuchronnie, izolacji.
Za komuny poprawny był kolektyw. Wspólne działanie, współpraca, współdzielenie, relacje, rodzina też. Człowiek miał nie zawdzięczać wszystkiego sobie, tylko grupie.
Współzależność, wspólnota, wymiana dóbr bez pieniądza.
I to wszystko się działo. Handel wymienny był powszechny i co ważne legalny. Przykładowo ludzie wymieniali się często mieszkaniami, usługami, po to by ominąć niepewny pieniądz.
Nie wiem co mają dziś Chińczyki w środku,
Widać to po Twoich wypowiedziach.
A produkty z PRLu to właśnie z chińskimi należy zestawiać, bo to ten segment rynku.
Dziś wymieniam scalaka
Akurat. W chińskich sprzętach wszystkie główne scalaki mają zatarte nazwy, zatem nie wiadomo co tam siedzi. Jak się zepsuje to się wyrzuca, bo naprawa jest nieopłacalna.
Schematów nie ma. W sieci może ktoś coś wie, a może nie, różnie bywa. Poza tym coraz więcej sprzętów jest na mikrokontrolerach. Te proste w hurcie kosztują kilka złotych. A do tego wynalazku trzeba załadować oprogramowanie, którego producenci nie ujawniają. Zatem kicha z naprawy, gdy taki scalak padnie.
Owszem są hobbiści, którzy w takie rzeczy się bawią i naprawiają chińskie radyjka za 20 złotych przez tydzień. Ale to jest zabawa z ekonomicznego punktu widzenia pozbawiona sensu. Czasem też tak robię.
Cywilizacja śmieci i tyle.
W PRLu wszystko było naprawialne, a tu większość tych tańszych sprzętów niestety nie jest, nawet dla hobbisty.
Stąd też dyrektywa unijna, "Prawo do Naprawy", ale czy to coś zmieni zobaczymy.
Pomijając, że psuł się głównie mechanicznie i dość regularnie niestety, co wprost wskazuje na bubla konstrukcyjnego
Normalka i do dziś nic się nie zmieniło.
Pozwolę jednak zachować sobie zdanie odmienne w kwestii łatwości napraw i jakości ówczesnego sprzętu rodzimego vs zachodni (akurat dalekowschodni, ale wiadomo o co chodzi).
Wiadomo, że zachodni był o niebo lepszy z tym się zgadzam.
Ale PRL był moim zdaniem lepszy od dzisiejszej chińszczyzny, ze względu na naprawialność i dostępność schematów. Większe to było, nie taka malizna jak teraz, że mikroskop jest potrzebny.
Mój dziadek był mistrzem cechowym elektroniki. Miał pracownie w centrum Warszawy. Zatrudniał trzy osoby, w tym wujka. Ojciec też w elektronice pracował wiele lat. A ja kontynuując tradycje czasem coś naprawiam.
Chciałem skomentować jedno konkretne zdanie które napisałeś - tamten ustrój nie miał żadnej przewagi. Był chory. A 'mieć' było chyba jeszcze ważniejsze niż w obecnym dzikim kapitalizmie. Bo był to jedyny sposób, żeby wyróżnić się z tłumu i pokazać swoją wyższość wobec sąsiada, co narodowi mocno zostało w mentalności. Zaś całe opisywane przez ciebie "być" było tylko i wyłącznie na pokaz i żeby coś załatwić. Fałszywość, kombinatorstwo i złodziejstwo. Naprawdę nie ma do czego tęsknić.
Zupełnie się z tym nie zgadzam, no ale widocznie miałeś kiepskie środowisko.
U mnie było super, a kapitalizm to wszystko rozwalił, bo pojawiły się nowe błyskotki i ludzie zaczęli pracować po 16 godzin dziennie, by posiadać coraz więcej, przestali mieć tym samym czas dla siebie.
W PRLu szło się na 8 godzin do pracy, a potem fajrant.
Powiem Ci, że jesteś pierwszą osobą, żyjącą w tym czasie, jaką spotkałem, która tak uważa. Mniemam, że jesteśmy w podobnym wieku.
A przecież znam ich setki. Choćby nawet starsi sąsiedzi z bloku. Nieraz sobie wspominamy, jakie to było przyjazne miejsce do życia za komuny. Wszyscy się znali pomagali sobie, spotykali się regularnie. Mógłbym książkę o tym napisać.
Zresztą jedna już jest cała o jednym bloku tylko. A to też coś mówi, że było warto.
Nasz blok to było jak małe miasteczko, około 2000 osób.
Teraz niewielu nas już zostało, dawnych mieszkańców.
A reszta, ci nowi.... szkoda słów. Totalna anonimowość. Większość mieszkań wynajmowanych. Ogromna rotacja. Człowiek się z kimś pozna to już go nie ma.
Do tego jeszcze nowy wynalazek kapitalizmu, czyli wynajem tymczasowy (już kilkadziesiąt mieszkań), w praktyce hotel pomiędzy stałymi mieszkańcami. A to oznacza wrzaski, krzyki, narkotyki i .... pluskwy oraz zapchaną kanalizację.
Nie ma nocy, żeby policja nie musiała interweniować. Czasem po kilka razy.
Ja czerpałem z życia pełnymi garściami,
bo było z kim.
Obecnie to tylko pogłębiający rozkład więzi społecznych. Takich relacji między ludźmi jakie były wtedy już nie będzie, chyba że jakiś cud się stanie, lecz póki co to coraz gorzej.
Zresztą każda kraina dzieciństwa jest szczęśliwa, a moja nazywała się PRL

Chyba, że ktoś wychował się w jakiejś patologii, to wtedy sam smutek, no ale rodziny się nie wybiera,
@Drim
Nie, bo empatia to jedno, a tolerancja (lub aprobata) to drugie. Czym innym jest zrozumienie skąd wynika niedojrzałość, a czym innym wyrażenie na nią zgody. Chociażby kwestia terminacji niechcianych ciąż, na którą zgody nie ma, pomimo, że mamy badania i rozumiemy dlaczego kobiety posuwają się do dzieciobójstwa.
Też kiedyś tak uważałem, ale zmieniłem zdanie.
Nazywanie kogoś "Piotrusiem panem" jest po prostu raniące i tyle. Nie ma co tutaj żadnej filozofii dorabiać. Jak ktoś jest empatyczny to nie będzie innym zadawał cierpienia, bo to jest tak jakby zadawał je sam sobie. A tego przecież nie chcemy. Wyjątkiem są masochiści.
Jeśli ktoś jest dorosły to sam odpowiada za swoje czyny i nie naszą sprawą jest go osądzać, czy stawiać diagnozy. Od tego jest wymiar sprawiedliwości i lekarze psychiatrzy.
A wracając do tematu związków, wiele z nich rozpadło się właśnie z tego powodu, że ludzie byli osądzający, starali się narzucać swój obraz świata w imię wyższego dobra rzecz jasna, zamiast akceptować partnera, partnerkę z jego wodami i zaletami.
Metoda swobodnego doboru partnerów na rynku matrymonialnym jest stosunkowo młoda i moim zdaniem nie ma przesłanek ku temu aby została u nas na stałe. Powrót małżeństw aranżowanych, lub kojarzenia młodych ze sobą nawzajem jest bardzo prawdopodobny.
Owszem, małżeństwa wszystkich moich pradziadków były aranżowane. I wszystkie zakończyły się wraz z ich śmiercią, ale żadne z nich nie było udane. Jedno miałem okazję obserwować, bo żyli długo i nieszczęśliwie.
No ale to żaden dowód, że ten sposób jest zły.
Dla mnie dość dobrze znany. Sam byłem swatany z dwoma majętnymi pannami i z charakteru i wyglądu całkiem całkiem.
Nasi rodzice uzgodnili mariaż i aranżowali dogodne sytuacje, sprzyjające poznaniu, typu wspólne wyjazdy wakacyjne. Owszem korzystałem, było miło...

ale na tym się skończyło. Los tak chciał.
Moim zdaniem każdy sposób, który prowadzi do szczęśliwego związku jest dobry.
Wymieniłbym dwa czynniki. 1) tzw. Bamboccioni czyli mieszkanie u rodziców, na koszt rodziców do czterdziestki (co obciąża rodziców),
Różne są sytuacje. Weźmy taką. Rodzice są na tyle majętni, że ich dziecko ma zapewniony byt do końca życia bez podejmowania pracy zarobkowej, a z drugiej strony ma uzdolnienia artystyczne, jest poetką.
Wiadomo, że z czystej poezji w naszym kraju nikt się nie utrzyma. Zatem potrzebny jest sponsor. W PRLu było nim państwo, a obecnie to muszą być rodzice lub bogaty mąż, ewentualnie żona, choć na to ostatnie to bym nie liczył.
Zawsze trzeba się przyjrzeć indywidualnej sytuacji, a nie tworzyć uogólniających określeń, które mogą prowadzić do stygmatyzacji.
) wieczne niezdecydowanie i pogoń za idealnym partnerem, polegającą na ostatecznym braku wyboru (bo zawsze jest ktoś lepszy na horyzoncie.
To faktycznie jest problem dla wielu, który może być tylko wierzchołkiem góry lodowej dla której roztopienia zapewne będzie konieczna terapia.
Młodość bywa niezbyt rozgarnięta, co by nie mówić wprost, głupia, a naszą rolą jest tłumaczenie młodym zasad w oparciu o które funkcjonuje rynek.
Co do mojej młodości to w pełni się zgadzam. Zbyt mądry nie byłem, ale wiedziałem kogo pytać o radę. I znajdywałem ludzi, najczęściej z psychobranży, którzy potrafili mi w delikatny, nieosądzający i akceptujący sposób pewne sprawy wyjaśnić.
Ja miałem szczęście, że takich spotkałem.
Niestety większość dorosłych nie potrafi z młodymi rozmawiać. Do tego trzeba trochę talentu, dużo wiedzy, a dobra pamięć z własnych szczenięcych lat też się przydaje.
A gdy się tego nie potrafi to lepiej milczeć, bo nieodpowiednimi słowami można tylko poranić.
