lugi854 pisze: 26 sie 2019, 21:56
Czemu mam wrażenie że to to samo tylko ubrane w inne słowa?
Może dlatego że to nie są polskie słowa?
A tak na serio.
Ortodoksja jest wydaje mi się starszym słowem. Pochodzi z czasów podziału religii. Kiedyś powstał kościół orthodox - czyli prawosławny - czyli ten o prawych i tylko prawych zasadach. Żeby podać inny przykład - są ortodoksyjni żydzi, którzy maja zestaw prawych zasad i nieodstępują ich na krok, każdy inny człowiek, który nie przestrzega prawych zasad jest nieprawy, czyli niekoszerny.
Fanatyzm - jesteś fanem czegoś na śmierć swoją i czyjąś. Żeby podać inny przykład - jesteś np fanboyem Nvidii tylko dlatego, że masz kartę Nvidii i wydałeś na nią kupę kasy i się tym chwalisz. Nie myślisz racjonalnie. Na forumach niszczysz innych fanbojów AMD i Intela. Nie przyjmujesz do wiadomości wad Nvidii i z chęcią robisz flejmy.
Załóżmy, że zostało udowodnione, że boga nie ma i jest na to niepodważalny dowód.
Jestem ciekaw czy ortodoksyjny katolik byłby w stanie zaakceptować fakt że boga nie ma, czy upierałby by się tylko przy swoich poglądach które w takiej sytuacji byłyby nic nie warte, jeśli faktycznie tak by było to tego katolika można by nazwać fanatykiem.
Co do ortodosksyjnych żydów, z nich się przecież wywodzą zeloci, którzy są utożsamiani z fanatyzmem. Wedle słowników, zeloci to "gorliwi w imieniu Boga". Wedle tego, to co Drim pisze by się zgadzało, że fanatyzm od ortodoksyjności różnią się podejściem do zasad i chyba tolerancją wobec ludzi z innymi przekonaniami.
Zostałam wychowana w wierze katolickiej, ale nie chodzę do kościoła. Z wieloma poglądami głoszonymi przez Kościół nie jestem w stanie się zgodzić. Mimo to w Boga wierzę. Jeśli miałabym się jakoś konkretniej określić, powiedziałabym, że jestem deistką.
Zostałem wychowany w religii katolickiej, przyjąłem chrzest, komunię i bierzmowanie, ale od paru lat jestem ateistą i "wierzę" w naukę.
„We wszechświecie więcej jest gwiazd niż ziaren piasku na dowolnej plaży;
więcej jest gwiazd niż sekund, które upłynęły, odkąd powstała ziemia;
więcej jest gwiazd niż dźwięków i słów wypowiedzianych przez wszystkich ludzi od początku świata." -Neil De Grasse Tyson
Czy zgadzacie się z twierdzeniem, że "nic (w życiu) nie dzieje się bez przyczyny"? Jednym słowem, że aby wydarzyła się jedna sytuacja, wcześniej musi zaistnieć inna. A ich powiązanie widzi się dopiero po upływie czasu. Macie jakieś swoje obserwacje?
Miałam oczywiście na myśli zwykłe ludzkie życie. I też tak sądzę, że to co w życiu nazywamy przypadkiem wcale nim nie jest, bo wydarzyło się "po coś". Oglądałam kiedyś film fabularny o Paul Gauguinie, w jaki przypadkowy sposób poznał C. Pissarro. Jak ten "przypadek" sprawił, że w dojrzałym życiu z urzędnika stał się artystą malarzem.
romanka pisze: 10 gru 2019, 20:55
Miałam oczywiście na myśli zwykłe ludzkie życie. I też tak sądzę, że to co w życiu nazywamy przypadkiem wcale nim nie jest, bo wydarzyło się "po coś". Oglądałam kiedyś film fabularny o Paul Gauguinie, w jaki przypadkowy sposób poznał C. Pissarro. Jak ten "przypadek" sprawił, że w dojrzałym życiu z urzędnika stał się artystą malarzem.
Wydaje mi się, jednak że to raczej my sami nadajemy znaczenie tym "przypadkom" a nie to, że one same w sobie determinują jakoś nasze przeznaczenie, bo to czy takie zdarzenia się pojawią to jedno ale by zadziałały i rzeczywiście coś dla nas wniosły musi iść za tym jakaś nasza reakcja/inicjatywa a i brak reakcji to suma summarum też reakcja z tym, że bierna, co jednak również niesie ze sobą jakieś swoje konsekwencje. Gdy jedna droga nam się zamyka nie wykluczone jest, że puki żyjemy to pojawią się inne, wśród których być może znajdziemy i tę, która poprowadzi nas w tym samym bądź podobnym kierunku co ta zdawało by się utracona już ścieżka ale to wciąż zależeć będzie od nas czy z niej skorzystamy
I warto pomyśleć ile beztalencia, które rzuciło biuro na rzecz marzeń przypada na takiego jednego Gauguina I pewnie masa wyrobników, którzy jako wyrobnicy czuli się z taką decyzją lepiej - lub gorzej.
Wg. mnie to właśnie przypisywanie znaczenia i naturalna ludzka skłonność do układania wszystkiego w spójną narrację - tak trawimy po prostu.
Dużo się ostatnio mówi o tym, że Kościół katolicki się sypie. Że PIS wyświadczył Kościołowi niedźwiedzią przysługę i tak naprawdę w wyniku działań polityków ludzie odwracają się od religii. Że w Polsce lawinowo spada liczba powołań u księży, że młodzi ludzie na potęgę wypisują się z Kościoła, wypisują dzieci z zajęć religii, ogłaszają że nie będą chrzcić dzieci itp. Ok, tylko dlaczego Kościół przetrwał oświeceniowy ateizm?
Porównajmy podejście do życia osoby wierzącej z osobą niewierzącą.
Katolik wierzy, że może być powołany do małżeństwa lub kapłaństwa, że jest odpowiedzialny przed Bogiem za swoje uczynki i że powinien dbać o to by pozostawić po sobie coś dobrego światu i przyszłym pokoleniom bo tego wymaga Bóg, katolik może też wierzyć, że być może po śmierci będzie mógł spoglądać z Nieba na to co dzieje się na świecie i na konsekwencje swoich działań.
A w co wierzy ateista? Nie wiadomo w co wierzy, wiadomo tylko że nie wierzy w Boga, czy inne bóstwa. Ale czy można w takim razie przewidzieć postępowanie ateisty? W pewnym sensie tak. Jeśli jest spójny w tym że nie wierzy w Boga, to znaczy że nie wierzy też we wszystkie powinności względem Boga, nie wierzy, że musi jako dziecko boże realizować jakiegoś boskiego planu. Ateiści rzadziej zakładają rodziny niż katolicy, bo rodzina to jakby nie patrzeć pewne obciążenie. Cały świat ateisty zawiera się tylko i wyłącznie w okresie mniej więcej 80 lat, czyli przeciętnej długości życia człowieka - jego samego. Ateista zwykle nie wierzy też w istnienie duszy i życia po śmierci, więc oprócz powinności względem Boga odpada też możliwość obserwowania po śmierci skutków swoich działań za życia. Ateizm właściwie implikuje hedonizm (dbanie wyłącznie o własną przyjemność w określonej jednostce czasu rozumianą jako przyjemność zmysłowa osiągana za pomocą fizycznego ciała za życia osoby) oraz nihilizm (przekonanie że nie istnieje coś takiego jak obiektywny sens życia) i dlatego ateisty nie będzie obchodziło to, czy po jego śmierci coś będzie się działo innym ludziom. Nawet jeśli ateista jest antyteistą i antyklerykałem, to walczy on z Kościołem po to, by ten Kościół w mniemaniu tego ateisty nie zatruwał jego osobistego życia, ale czy Kościół będzie zatruwał życie przyszłych pokoleń, to dla ateisty raczej z powodów wymienionych wyżej nie powinno mieć żadnego znaczenia.
Dlatego ateizm zawsze przegra z religią. To są moje przemyślenia, które chciałem tu zamieścić i się nimi podzielić. Jeśli macie jakieś własne, albo się z czymś nie zgadzacie, to piszcie.
Agon pisze: 18 mar 2021, 0:43
Ateizm właściwie implikuje hedonizm (dbanie wyłącznie o własną przyjemność w określonej jednostce czasu rozumianą jako przyjemność zmysłowa osiągana za pomocą fizycznego ciała za życia osoby) oraz nihilizm (przekonanie że nie istnieje coś takiego jak obiektywny sens życia) i dlatego ateisty nie będzie obchodziło to, czy po jego śmierci coś będzie się działo innym ludziom.