Z racji bycia tegorocznym maturzystą studniówkę mam za sobą i choć nie uczęszczam na imprezy to na balu maturalnym się stawiłem. Nie wiem czy w szkole był ktoś, kogo zabrakło, brakiem partnerki się nie przejmowałem bo osoby towarzyszące okazały się zjawiskiem mniejszościowym. Za to nie tańczyłem poloneza, jako jedna z... nie wiem, 5 osób? Jakoś się tak złożyło, że zanim się zorientowłem to nagle wszyscy się poparowali (na zasadzie "Michał, tańczysz z Aldoną?" "Mnie to pasi" "Dobra, Aśka- zapisuj ich."). Na studniówce zrobiłem jednak coś co zdziwiło mnie samego- zatańczyłem. Siedząc tak przy stole i patrząc na bawiącą się młodzież dochodziłem do wniosku, że w takiej formie moja obecność na tym balu jest z grubsza bez sensu (mogłem się skupić na jedzeniu, co było moim pierotnym planem, ale okazało się, że naweto w hotelu "Victotia" nie można liczyć na dobre żarcie :/). Siedziałem tak chyba z 2 godziny i uznałem, że wejdę na parkiet ale pod warunkiem, że nastąpi jakaś przerwa (no chyba nie mogą tak bez przerwy?). Przerwa była o północy (na tort- ch*jowy był nawiasem mówiąc :/) po czym dołączyłem do zabawy. I nawet mi się podobało, biorąc pod uwagę, że w sumie ot tak, na parkiecie, gibałem się pierwszy raz chyba nie poszło mi źle, w końcu co mogło być trudnego w machaniu rękami do rytmu

Ale taśmy ze studniówki nie oglądałem, mam dystans do siebie ale wolałem sobie to odpuścić. Fakt, nie poprosiłem nikogo do tańca (uprawiałem go tylko w wersji "solo-grupowej", wiecie chyba o co mi chodzi

), głównie dlatego, że tu już mogłem się wykazać negatywnie, poza tym czekałem na jakiś wolny kawałek (to już by obniżyło poziom trudności) ale ten nie nadszedł.
Koniec końców byłem zadowolony, taniec ma tą zaletę, że pozwala zapomnieć o wszystkim a o to chyba na tej imprezie chodziło, więc... nie ma się czego bać

"You laugh at me because I'm different, I laugh at you because you're all the same."