postanowiłem napisać, bo jednak kwestia czasami zaprząta mi głowę. A mianowicie, przywiązywanie się do przedmiotów, otaczanie się nimi, magazynowanie czegoś itp. Moja rodzinka ma to do siebie, że w większości przypadków ma multum rzeczy.. to, tamto, jeszcze coś, a na strychu lub w piwnicy jakieś rzeczy z przeszłości: bo sentyment, bo może się przyda itp.
Ja mam raczej odwrotnie. Minimalizm? Nie wiem, czy to wyraża jak to wygląda: nie lubię mieć czegoś, co leży, z czego nie korzystam, co robi jedynie za ozdobę. I tak dla przykładu miałem dwa rowery, jeździłem głównie na jednym, to drugi sprzedałem, choć miejsce było, aby go trzymać. Mam nieco książek, ale że wygodniejsze są dla mnie ebooki i audiobooki (w jednym miejscu, nie zajmują tyle przestrzeni), to wersji papierowych sukcesywnie się pozbywam - co dla niektórych pewnie byłoby zbrodnią. Biurko i elementy wokoło.. takie solidne minimum, to, co jest potrzebne, aby łatwiej się odnaleźć, aby zawsze był porządek.
Sentymenty? Raczej nie, jedynym wyjątkiem są fotografie z przeszłości, bo na nich widzę ludzi. Ale jakieś stare zeszyty, zabawki itp. Nie widzę sensu tego trzymać. Jak to powiedział jeden z moich wykładowców: "większy dom różni się od mniejszego ilością zbędnych rzeczy w środku" - i ja się z tym zgadzam, samodzielnie przyjmując postawę, że na zapas to można trzymać, ale środki na koncie, a nie ogrom rzeczy dookoła
No dobrze, opisałem co i jak u mnie wygląda,
A jakie Wy macie podejście do tego?