Bardzo sobie cenię swoją skłonność do zamyślania się. Niestraszne mi kolejki, poczekalnie i inne takie, bo nigdy się nie nudzę - takie sytuacje, to wymarzone okazje, żeby sobie o czymś porozmyślać. No to rozmyślam sobie na przykład tak: co będzie, jeżeli dzięcioły wyżrą wszystkie korniki na danym terenie i nie będzie miał kto wygryźć dziupli w drzewie dla ich piskląt? Przecież te pisklęta, gdy dorosną, będą musiały emigrować gdzieś daleko, bo nie będą miały gdzie mieszkać! Może te dzięcioły wcale nie są takie dobre dla ekosystemu? Może one wręcz prowadzą rabunkową gospodarkę leśną i nie dbają o dobro przyszłych pokoleń?
Wtedy pojawia się jakiś Szalony Ekstrawertyk i do mnie z armaty:
- Co taka smutna?
Ja, co prawda, jeszcze jestem w lesie z dzięciołami, ale obruszam się wewnętrznie: co on sobie w ogóle wyobraża? Przylazł i arbitralnie określa mój stan ducha - fałszywie w dodatku! Ale odpowiadam, zgodnie z prawdą, że nie jestem smutna, tylko zastanawiam się nad kwestią rabunkowej gospodarki leśnej prowadzonej przez dzięcioły.
A on mi na to:
- Phi, też masz problemy!
Yyy? Zaraz, zaraz... To znaczy, że on zastanawia się tylko nad tym, co jego bezpośrednio dotyczy? Myśli tylko wtedy, gdy ma problem? A kwestie niezwiązane z nim bezpośrednio już go w ogóle nie interesują? I to ja jestem ten egocentryczny, skupiony na sobie introwertyk? Ja??? Mogłabym go zapytać, czy świat go w ogóle nie interesuje jako temat do rozmyślań, ale w sumie po co? Przecież tak naprawdę wcale mnie nie interesuje, czy jego coś interesuje... Wolałabym wrócić do dzięciołów. No to milczę. Ale on nie odpuszcza:
- Uśmiechać się trzeba!
No, to już jest dyktatura! Jak to trzeba? Bo co? Bo on tak mówi? A w ogóle co go obchodzi, co ja myślę, czuję i robię? Gdyby go obchodziło, to by zapytał czy jestem smutna, a nie określał z góry, jakby cokolwiek wiedział na ten temat. Ale jego obchodzi tylko to, co on sam myśli na mój temat, a nie to, jak jest naprawdę. Po jaką cholerę miałabym wchodzić z nim w interakcję, skoro paląca kwestia dzięciołów wciąż czeka na rozwiązanie? A ten się nie chce odczepić.
- A nie stać z taką smutną miną...
No zafiksował się normalnie. Smutna i koniec. Nie dopuści innej możliwości, bo zeżarł wszystkie rozumy i wszystko wie. Przyssał się jak pijawa jakaś. Może mu przywalić czymś ciężkim? Ale to by nieetyczne było. Zresztą dosyć duży jest i mógłby oddać... Najlepiej udać Białego Królika (dlatego noszę zegarek na rękę, bo długotrwałe wygrzebywanie z torby komórki osłabia efekt):
- Ach, jak późno! Jestem strasznie spóźniona! Mam ważne spotkanie!
Strzał w dziesiątkę! To on rozumie. Spotkanie. Czyż może być coś ważniejszego niż latać ze spotkania na spotkanie? A że to jest moje spotkanie z samą sobą w niezwykle istotnej sprawie gospodarki leśnej prowadzonej przez dzięcioły... A tego, to on już wiedzieć nie musi. Prawda?