Moją luźną wytyczną, co do jakichkolwiek wypadów, jest tyle żeby zbyt wielu ludzi nie brało w tym udziału. Ostatnio zauważyłem, że praktycznie gdzie bym się nie ruszył - to maksimum wynosi około pięciu osób. Jeżeli zostanie ono przekroczone - po prostu niknę w szumie i nie czerpię przyjemności ze wspólnego przebywania (bywają wyjątki). Reszta zależy od humoru i pokładów energii - czasem wybieram się na samotny, długi spacer, zagłębiając się przy tym w muzyce, a czasem mam ochotę przejść się z kimś. Bardzo lubię wracać nocą z "imprez" na piechotę, czemu zawsze dziwią się znajomi - ostatnio usłyszałem, że pewnie szkoda mi kasy na taksówkę

A oświetlone, opustoszałe miasto nocą ma swój niepowtarzalny klimat, który wręcz uwielbiam. Dla niektórych takie wyznanie zakrawa o chorobę psychiczną :/Jako, że wrocek do najmniejszych nie należy, zdarzało mi się maszerować i dwie godziny

Samotność za to preferuję, jeżeli zależy mi na głębszych doświadczeniach, tzn. na przykład na Avengersów poszedłem do kina z ekipą, na Drive wyłącznie sam, bo tylko wtedy mam szansę głęboko wczuć się w obraz i doświadczyć katharsis. Lubię też wyjść na miasto i zjeść samemu obiad w restauracji, skupić się na daniu, delektować się, kontemplować. Za to na pizzę/kebaba - już ze znajomymi. Poza tym, podobnie jak Niet, nie przepadam za sytuacjami spotkania kogoś znajomego w środkach transportu publicznego - jest to szczególnie denerwujące w dłuższej podróży pociągiem - muszę się nieźle nawysilać, żeby utrzymać konwersację, podczas gdy miałem nadzieję poczytać książkę/posłuchać muzyki.