Jestem ekstremalnym przypadkiem introwertyzmu, a przy okazji neurotyczności. Tak przynajmniej wynika z testu cech osobowości "wielkiej piątki". Chyba jeszcze trochę niekorzystnych cech mógłbym dołożyć do tej fatalnej kombinacji...
Od jakiegoś staram się walczyć z nadwrażliwością, nieśmiałością, wycofaniem się itp. Przeprowadziłem dowód matematyczny na to, że jest mi to absolutnie potrzebne.
Nie wiem od jak dawna, ale mam uczucie pustki. Taki stan zawieszenia, jakbym na coś czekał. Już się do tego przyzwyczaiłem. Dopiero ostatnio, kiedy zauroczyłem się dziko w pewnej uroczej istotce, zmieniło się to. Nagle okazało się, że żołądek wcale nie musi się kurczyć podczas śniadania, grawitacja łóżkowa i senność zniknęły, ja zyskałem energię na czynności, których wcześniej zwyczajnie nie chciało mi się robić. Oczywiście, gdyby to nadal trwało, pewnie nie pisałbym tego posta. Wróciło moje kochane uczucie pustki.
Właściwie nie mogę powiedzieć, że nie mam przyjaciół i znajomych (przynajmniej nie jest tragicznie). Kogoś znam, czasem z kimś wyjdę. Ale absolutną większość czasu spędzam w mieszkaniu, tudzież na rowerze. Chyba gdybym nie planował starannie każdego dnia, nie starał się wyjść na rower, poczytać czegoś, pozałatwiać spraw, w ciągu dnia lub dwóch przyszłoby załamanie. No i jak przyjdzie rok akademicki, kiedy znowu usłyszę te piątkowe rozmowy o imprezach...
Brakuje mi jakichś znajomych, żebym mógł zwołać na rower czy piwko, kiedy potrzeba mi tego było. To, że mogę sobie posiedzieć w spokoju w domku jest oczywiście bezcenne, ale - szczególnie w wakacje - fajnie by było wyjść. Cholera, w ogóle brakuje mi ludzi. Kiedy tak siedzę w 4 ścianach, marnuję piękną pogodę, molestują mnie wyrzuty sumienia.
Niestety, bardzo skutecznie staram się też ich unikać. Często dopadają mnie absurdalne myśli - kolega z ławki siedzi ze mną tylko dlatego, że głupio mu się przesiadać, rozmawia ze mną z przymusu; urocza istotka zasługuje na kogoś lepszego, ja na pewno nie jestem dla niej dość dobry; tak naprawdę, jeżeli już pójdę na imprezę, to co najwyżej mogę liczyć na pełną politowania obojętność.
Nie jestem w stanie jakoś sobie powiedzieć - ok, nie potrzebujesz ludzi, kursowanie uczelnia - dom powinno cię zadowolić. Błyskawicznie przyjdzie uczucie bycia gorszym i myśli samobójcze.
Właściwie nie wiem czy to jest właściwie forum od takich zwierzeń, czy powinienem oczekiwać odpowiedzi. Ale próbuję, w końcu to moje cholerne życie, a ja cholernie potrzebuję odpowiedzi.
Ktoś coś podobnie ma/miał? Co z tym można zrobić?
Jak skończyć z unikaniem i pójść na jakąś głupią imprezę, poznać i zatrzymać przy sobie ludzi?
Jak być szczęśliwym z życia?!