Wszystko to brzmi bardzo uczenie, ale jednoczesnie abstrakcyjnie. Tymczasem ja chciałabym poznac sposob na odnalezienie siebie wśród ludzi. Pomyślmy nieco bardziej życiowo, bez gmatwania i zaglębiania się w odmęty ludzkiej psychiki.
Jesteś na nudnej imprezie ze znajomymi z roku. Impreza jest dosc kameralna, co sprawia, że mimowolnie znajdujesz się w gronie wszystkich osob. Rozmowa toczy się wokol róznych drobiazgow z zycia codziennego wziętych: trochę o studiach, trochę o nowej fryzurze znajomej i o smaku wina. W Twojej naturze leży milczenie na tego typu tematy, a jednak lubisz tych ludzi, oni lubią Ciebie i wlasciwie jak się trochę zastanowisz, to mozna powiedziec, że wiele im zawdzięczasz. Śmieją się i dobrze bawią, podczas gdy w Twojej naturze leży powaga. Pozostaniesz więc niewzruszony? Odejdziesz od nich wszystkich, wychlisz jednego twarzą do sciany w samotnosci, zachowując powazną minę, bo akurat nie jestes w nastroju. Tak jak zresztą nie byłes wczoraj i jutro prawdopodobnie tez nie będziesz. I kiedy poczujesz napływające bez powodu łzy, bo to na nieszczęscie także leży w Twojej naturze, po prostu staniesz tam i rykniesz płaczem? A potem wyglosisz monolog na temat zawilosci ludzkiej psychiki, bo tak każe Ci Twoja nieszczęsna osobowosc. Czy tez moze uśmiechniesz się do nich, blado, ale jednak, powiesz cos z udanym zaciekawieniem na temat fryzury i wina i zdusisz mężnie łzy, czując, że to byloby bez sensu. Że o monologu już nie wspomnisz.
Hm?
Jezeli jak twierdzisz "ja" jest niepodzielne, to dlaczego, na bogow, jakos bez przerwy utwierdzam się w swojej dwoistości? I gardzę nią, odrzucam, a jednoczesnie całkowicie poddaję się temu w starciu z rzeczywistoscią.
I nie widzę innego wyjscia. Chyba, że oknem.
Słodkich snow, cóż pozostalo.
