gwiezdna-wojna pisze:Witam, trafiłam do was chyba szukając pomocy. Introwertyk ze mnie, ale jakiś uszkodzony. Od lat szukam sobie miejsca na ziemi i żadne nie jest odpowiednie. Ludzie są interesujący, ale na odległość. Dodajmy do tego depresję. Pokazowy przerost treści nad formą, bo zawsze pełniłam rolę dorosłego, nie mając nigdy czasu rzeczywiście dorosnąć. Poznałam przez to chyba życie na sposób zbyt dojrzały, nie będąc w stanie tego pojąć. Odczuwam to jako ogromny ciężar na duszy.
Jeśli Cię to pocieszy, prawie to samo mógłbym powiedzieć o sobie. Co prawda nigdy nie myślałem o sobie jako o uszkodzonym introwertyku, ale ostatni czasy myślę o sobie jako o introwertyku z niewłaściwych powodów (chociaż aż tak się nie znam i tylko przypuszczam). Może ja nie musiałem pełnić rolę dorosłego, ale zawsze ode mnie tego oczekiwano i się starałem. Z tego powodu w pewnym momencie oberwałem od życia na tyle mocno, że mi zmieniło spojrzenie na życie i do tej pory to boleśnie odczuwam pomimo że upłynęło sporo lat... ale tu już schodzę na offtop, za co przepraszam
midnight_rider pisze:Dwa lata to dość długo na zorientowanie się, że się nie nadajesz.
Wg. mnie to zależy. Jeśli to jest miłość (a tak to wygląda dla mnie wygląda), to na początku wasze uczucia, postrzeganie świata i jego ocena jest przez nią zmieniona. W tym czasie też się inaczej ludzie zachowują, choć nie należy tego jednoznacznie łączyć (wszystko zależy). Po roku dopiero zaczyna się naprawdę poznawać partnera, a na to trzeba 2 lata (minimum wg. mnie), choć nawet potem można zostać nieprzyjemnie zaskoczonym.
Moim zdaniem człowiek po roku jest już mimo wszystko na tyle przyzwyczajony do bliskości drugiego człowieka, że ciężko mu się z nim rozstać. Pomimo dostrzegania problemów stara się on to ciągnąć dalej na siłę - "a nóż może się coś zmieni i będzie dobrze, w końcu do tej pory było dobrze". Tylko że nie było dobrze, tylko nikt nie dostrzegał problemów i wad drugiej osoby z powodu miłości (pierwszy rok, o czym pisałem wcześniej).
Oczywiście to nie jest reguła i jeśli dwoje ludzi do siebie pasuje, ich związek kwitnie dalej.
Powiem Ci, że słyszałem historie, jak to przed ślubem para była szczęśliwa, a po nagle zaczęły wychodzić dodatkowe problemy (zauważać dodatkowe wady partnera) i musieli ponownie szlifować swój związek (choć raczej to były tylko szlify na wyrównanie nierówności). To nie jest reguła i nawet kilka lat bycia razem wcześniej nie zawsze zabezpiecza przed czymś takim, chociaż pomaga.
Po pierwszym roku bycia razem pewnie mieliście coś podobnego, przy czym obecnie łatwiej będzie wam się rozejść jeśli będzie taka wasza wola. Pomyśl co będzie za kilka lat.
gwiezdna-wojna pisze:Warto zaznaczyć, że w tym czasie, doraźnie, wydobył ze mnie zupełnie innego człowieka. Radosnego, otwartego.
Tak.. drugi człowiek (nawet zwykły przyjaciel) może tak podziałać na drugiego człowieka
gwiezdna-wojna pisze:Nie potrafię (czy może jestem przekonana że nie potrafię) stworzyć zdrowego związku.
A co wg. Ciebie znaczy stworzyć zdrowy związek ?
gwiezdna-wojna pisze:Czy to możliwie, aby być w ogóle niezdolnym do tego typu uczuć?
Mogę się mylić, ale mam wrażenie, że introwertycy (i osoby którym blisko do tego) mają problem z uczuciami... Zamiast równomiernie rozłożone na wszystkie sfery mają chaos i w niektórych obszarach czują bardziej, a w innych mniej. Mają też problemy z wyrażaniem uczuć.
Sam myślę o sobie jako o chłodnym draniu, choć w głębi duszy i w odpowiednich warunkach potrafię zapłonąć na całego.
gwiezdna-wojna pisze:Mimo potrzeby posiadania własnej ciemnej przestrzeni, panicznie boję się zostać sama.
Człowiek jest z natury istotą społeczna i łatwo się od tego się nie uwolni, bez względu jaki ma typ osobowości. Chociaż tak silna obawa może być spowodowana tym, że przez 2 lata miałaś kogoś blisko, ale za mało o Tobie wiem.
Poza tym pewnie masz jakiś przyjaciół = nie jesteś sama.
Drimlajner pisze:Związek to nie psychoterapia. Z kompleksami czy problemami typu "panicznie boję się zostać sama" musisz sobie sama poradzić, nie tworząc twór który polega na tym że partner jest dla ciebie lekarstwem a ty dla niego quasipartnerką.
Częściowo się zgadzam się. Problem może połączyć dwoje ludzi lub związek (a nawet zwykła przyjaźń) może pomóc rozwiązać problemy, ale
to nie powinno być jego celem. Jeśli sama sobie nie poradzisz z tym problemem, to możesz z kimś pogadać. W razie czego zawsze możesz udać się do specjalisty (choć możesz też zacząć od niego jeśli uważasz że lepiej tak będzie).
Proponuje żebyś się zastanowiła się, czy przypadkiem nie przesadzasz - pomyśl jak było zanim byliście razem.
Zgadzam się też z notfunny i TesalionLortus, choć będą musieli że ich nie będę cytować.
Na pocieszenie powiem Ci, że to porażki prowadzą do sukcesu. Droga bez porażek na ogół do niczego nie prowadzi.
Jednak życzę Tobie, żeby jednak wam się ułożyło i żebyście odnaleźli ponownie szczęście w byciu razem.