Dla cierpliwych - chcę się wyżalić
: 27 kwie 2013, 0:15
Witajcie, czytuję to forum od jakiegoś czasu, ale długo wzbraniałam się przed zarejestrowaniem i napisaniem czegoś od siebie. Czułam, że nie pasuję do was, którzy jesteście tacy inteligentni, zabawni, macie takie trafne spostrzeżenia i co więcej potraficie je w fajny sposób opisać. Nie chciałam was zanudzać moim banalnym życiorysem i przyciężkim stylem wypowiedzi aż do dziś, kiedy osiągnęłam taki poziom wewnętrzenej rozpaczy, że muszę się komuś wyżalić.
Jestem introwertyczką. Według enneagramu typ mojej osobowości to 5w4, a każde słowo opisu tego charakteru idealnie do mnie pasuje. Być może wyobrażacie sobie, jaką ulgę poczułam, kiedy okazało się, że moją nienormalność da się jakoś sklasyfikować i opisać, i co więcej nie jestem z nią sama na świecie. A do tej pory tak się czułam. Od dzieciństwa byłam trochę inna; nauczyciele i wychowawcy twierdzili, że wyróżniam się na tle rówieśników, że jestem od nich zdolniejsza, spokojniejsza itp itd. Rówieśnicy patrzyli na to trochę inaczej, jedni nazywali mnie po prostu nieśmiałą, inni "przymuloną". Moja matka krzyczała na mnie i wyzywała od dzikusów, bo nie potrafiła zrozumieć, dlaczego zamiast bawić się z dzieciakami na dworze czytam książki, albo czemu nie chodzę na urodziny koleżanek czy szkolne dyskoteki. Ja zawsze twierdziłam, że nie potrzebuję ludzi (dziś wiem, że to bullshit).
Miałam zawsze jedną, w porywach do dwóch przyjaciółek. Łącznie, w ciągu dziewiętnastu lat życia, było ich cztery. Zwykle były to znajomości ze szkoły, często z jednej ławki, które jakoś tak naturalnie przeradzały się w głębsze relacje. W dwóch przypadkach przyjaźń skończyła się, kiedy moje przyjaciółki, o których myśłam, że wiem wszystko, zmieniały się nie do poznania w przeciągu paru tygodni. Jedną straciłam na początku gimnazjum, kiedy zaczęła być dla mnie "za fajna", drugą na początku liceum z tych samych przyczyn. Kolejąną straciłam mimochodem, kiedy poszłyśmy do innych szkół. Na początku obiecywałyśmy sobie utrzymać kontakt, ale wyszło jak wyszło.
Najciekawszy przypadek był z tą ostatnią. Miała na imię Klaudia. W gimnazjum byłyśmy tylko znajomymi z klasy, za to zbliżyłyśmy się w liceum. Ja po jakimś czasie zaczęłam ją uważać za najbliższą sobie osobę i sądziłam, że ona tak myśli o mnie. Dopiero w drugiej klasie zrozumiałam, że się mylę, kiedy powiedziała mi: "Kasia, może znalazłabyś sobie w końcu jakiś przyjaciół." Zamurowało mnie, choć próbowałam obrócić wszystko w żart. Od tej pory zamknęłam się w sobie. Nie chcę się upokarzać, uzewnętrzniając się przed kimś, dla kogo jestem taką tam znajomą z liceum. Klaudia ma swoje bujne życie towarzyskie, przyjaciółkę, chłopaka, mnóstwo znajomych. Do mnie zwraca się kiedy potrzebuje czegoś do szkoły, albo ewentualnie kiedy komuś się narazi i chce ode mnie usłyszeć, że to ona ma rację. Bo ja zawszę się jej podlizuję.
Po drodze był jeszcze pewien chłopak. Poznaliśmy się w liceum, ja dopiero zaczynałam szkołę, on był rok starszy. Zupełnie nie w moim typie tak pod względem wyglądu jak i, co ważniejsze, zachowania. Podręcznikowy przykład ekstrawertyzmu - pewny siebie, głośny, rozrywkowy. Na początku nie zauważałam, że on coś do mnie czuje, dopiero kiedy inni zaczęli zwracać mi na to uwagę, dostrzegłam że faktycznie coś jest na rzeczy. Nie chciałam jednak się angażować w żadne związki i trzymałam go na dystans. Mimo to on był wytrwały, całe dwa lata miał nadzieję, że coś się zmieni. Jednak kiedy skończył szkołę niemal straciliśmy kontakt, nie widzieliśmy się już niemal rok. On ma dziewczynę, ja jestem sama.
Ok, dużo już napisałam, a nie jestem nawet blisko puenty. Dziś sytuacja wygląda tak: mam dziewiętnaście lat, właśnie wróciłam z zakończenia roku, za dwa tygodnie matura. A po maturze pięć miesięcy wakacji, na które nie mam kompletnie żadnych planów. Nigdzie nie wyjadę, bo z kim? Nie wyjdę na głupi spacer czy basen, bo owszem, można samej, ale jak długo? Nie pójdę nawet oblać matury, jak to jest w zwyczaju, bo nikt mnie nie zaprosi. Ludzie w mojej obecności umawiają się na wyjazd pod namioty, na festiwale, na "clubbing". A ja tak stoję i słucham i czuję, że zaraz umrę. Nie lubię chodzić na imprezy, ale chciałabym mieć kogoś, z kim mogłabym wyskoczyć na zakupy, do kawiarni, na piwko. Do kogo mogłabym napisać wieczorem smsa "Co u ciebie?" nie czując, że się narzucam. Żałuję, że przez całe życie nie udawałam kogoś, kim nie jestem, że nie chodziłam na siłę na imprezy, kiedy mnie zapraszano, że nie jarałam fajek w tajemnicy i nie chodziłam na wagary pić tanie wino nad rzekę. Dziś miałabym znajomych, może nie dokońca takich, o jakich marzyłam, ale jednak. Żałuję, że nie chciałam być z tym chłopakiem, bo dzisiaj miałabym do kogo się przytulić i może nie płakałabym co noc w poduszkę.
Nienawidzę swojego introwertyzmu, a nie umiem się go pozbyć. Rozumiem transseksualistów, oni nie akceptują swojej płci, ja całej swojej osobowości. Chciałabym móc zresetować swoje życie i zacząć wszystko od nowa, inaczej.
Potrafiłam napisać to wszystko tylko dla tego, że trochę wypiłam. Na trzeźwo nie dałabym rady. Dziękuję wszystkim, którzy to przeczytali.
Jestem introwertyczką. Według enneagramu typ mojej osobowości to 5w4, a każde słowo opisu tego charakteru idealnie do mnie pasuje. Być może wyobrażacie sobie, jaką ulgę poczułam, kiedy okazało się, że moją nienormalność da się jakoś sklasyfikować i opisać, i co więcej nie jestem z nią sama na świecie. A do tej pory tak się czułam. Od dzieciństwa byłam trochę inna; nauczyciele i wychowawcy twierdzili, że wyróżniam się na tle rówieśników, że jestem od nich zdolniejsza, spokojniejsza itp itd. Rówieśnicy patrzyli na to trochę inaczej, jedni nazywali mnie po prostu nieśmiałą, inni "przymuloną". Moja matka krzyczała na mnie i wyzywała od dzikusów, bo nie potrafiła zrozumieć, dlaczego zamiast bawić się z dzieciakami na dworze czytam książki, albo czemu nie chodzę na urodziny koleżanek czy szkolne dyskoteki. Ja zawsze twierdziłam, że nie potrzebuję ludzi (dziś wiem, że to bullshit).
Miałam zawsze jedną, w porywach do dwóch przyjaciółek. Łącznie, w ciągu dziewiętnastu lat życia, było ich cztery. Zwykle były to znajomości ze szkoły, często z jednej ławki, które jakoś tak naturalnie przeradzały się w głębsze relacje. W dwóch przypadkach przyjaźń skończyła się, kiedy moje przyjaciółki, o których myśłam, że wiem wszystko, zmieniały się nie do poznania w przeciągu paru tygodni. Jedną straciłam na początku gimnazjum, kiedy zaczęła być dla mnie "za fajna", drugą na początku liceum z tych samych przyczyn. Kolejąną straciłam mimochodem, kiedy poszłyśmy do innych szkół. Na początku obiecywałyśmy sobie utrzymać kontakt, ale wyszło jak wyszło.
Najciekawszy przypadek był z tą ostatnią. Miała na imię Klaudia. W gimnazjum byłyśmy tylko znajomymi z klasy, za to zbliżyłyśmy się w liceum. Ja po jakimś czasie zaczęłam ją uważać za najbliższą sobie osobę i sądziłam, że ona tak myśli o mnie. Dopiero w drugiej klasie zrozumiałam, że się mylę, kiedy powiedziała mi: "Kasia, może znalazłabyś sobie w końcu jakiś przyjaciół." Zamurowało mnie, choć próbowałam obrócić wszystko w żart. Od tej pory zamknęłam się w sobie. Nie chcę się upokarzać, uzewnętrzniając się przed kimś, dla kogo jestem taką tam znajomą z liceum. Klaudia ma swoje bujne życie towarzyskie, przyjaciółkę, chłopaka, mnóstwo znajomych. Do mnie zwraca się kiedy potrzebuje czegoś do szkoły, albo ewentualnie kiedy komuś się narazi i chce ode mnie usłyszeć, że to ona ma rację. Bo ja zawszę się jej podlizuję.
Po drodze był jeszcze pewien chłopak. Poznaliśmy się w liceum, ja dopiero zaczynałam szkołę, on był rok starszy. Zupełnie nie w moim typie tak pod względem wyglądu jak i, co ważniejsze, zachowania. Podręcznikowy przykład ekstrawertyzmu - pewny siebie, głośny, rozrywkowy. Na początku nie zauważałam, że on coś do mnie czuje, dopiero kiedy inni zaczęli zwracać mi na to uwagę, dostrzegłam że faktycznie coś jest na rzeczy. Nie chciałam jednak się angażować w żadne związki i trzymałam go na dystans. Mimo to on był wytrwały, całe dwa lata miał nadzieję, że coś się zmieni. Jednak kiedy skończył szkołę niemal straciliśmy kontakt, nie widzieliśmy się już niemal rok. On ma dziewczynę, ja jestem sama.
Ok, dużo już napisałam, a nie jestem nawet blisko puenty. Dziś sytuacja wygląda tak: mam dziewiętnaście lat, właśnie wróciłam z zakończenia roku, za dwa tygodnie matura. A po maturze pięć miesięcy wakacji, na które nie mam kompletnie żadnych planów. Nigdzie nie wyjadę, bo z kim? Nie wyjdę na głupi spacer czy basen, bo owszem, można samej, ale jak długo? Nie pójdę nawet oblać matury, jak to jest w zwyczaju, bo nikt mnie nie zaprosi. Ludzie w mojej obecności umawiają się na wyjazd pod namioty, na festiwale, na "clubbing". A ja tak stoję i słucham i czuję, że zaraz umrę. Nie lubię chodzić na imprezy, ale chciałabym mieć kogoś, z kim mogłabym wyskoczyć na zakupy, do kawiarni, na piwko. Do kogo mogłabym napisać wieczorem smsa "Co u ciebie?" nie czując, że się narzucam. Żałuję, że przez całe życie nie udawałam kogoś, kim nie jestem, że nie chodziłam na siłę na imprezy, kiedy mnie zapraszano, że nie jarałam fajek w tajemnicy i nie chodziłam na wagary pić tanie wino nad rzekę. Dziś miałabym znajomych, może nie dokońca takich, o jakich marzyłam, ale jednak. Żałuję, że nie chciałam być z tym chłopakiem, bo dzisiaj miałabym do kogo się przytulić i może nie płakałabym co noc w poduszkę.
Nienawidzę swojego introwertyzmu, a nie umiem się go pozbyć. Rozumiem transseksualistów, oni nie akceptują swojej płci, ja całej swojej osobowości. Chciałabym móc zresetować swoje życie i zacząć wszystko od nowa, inaczej.
Potrafiłam napisać to wszystko tylko dla tego, że trochę wypiłam. Na trzeźwo nie dałabym rady. Dziękuję wszystkim, którzy to przeczytali.