ekstrawertyczka a introwertyk - ratowanie związku
: 30 sty 2013, 18:13
Witam wszystkich. Jestem ekstrawertyczką. Trafiłam tutaj w poszukiwaniu rady - a właściwie chyba bardziej chęci wygadania się (jak to ekstrawertyk).
Mam lat 30 i trochę. Rozpadł się właśnie mój blisko 10-letni związek z ekstrawertykiem. Szukałam spokoju i oparcia, i znalazłam je w osobie znajomego introwertyka. Podobał mi się od dłuższego czasu i wydawało mi się, że on także mnie lubi. Oczywiście delikatne działania i zawoalowane sugestie nie przynosiły żadnych rezultatów, więc któregoś dnia wywaliłam przysłowiową "kawę na ławę" i powiedziałam mu wprost, że bardzo go lubię. Usłyszałam, że on też mnie lubi. Minęły kolejne dwie godziny, po czym powiedział, że chciałby mnie pocałować - ale tego nie zrobił. Tylko mi mówił, że by chciał. Myślałam, że oszaleję - po co mówi, a nie robi?! Kolejną godzinę spędziliśmy na rozmowach o niczym i w końcu podjął decyzję. Uff;)
Nasze spotkania były bardzo niewinne (jak na parę dorosłych ludzi;)). Wydawało mi się, że coś wiem o introwertykach (w życiu się z żadnym nie spotykałam; wśród moich znajomych i w rodzinie też są właściwie sami ekstrawertycy) i nie chciałam go poganiać w żaden sposób. Powtarzałam sobie ciągle: "nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów". Działało znakomicie, po jakiś trzech tygodniach wyznał mi miłość i, co więcej, zrobił też coś w rodzaju oświadczyn - powiedział, że widzi naszą wspólną przyszłość, że chciałby się ze mną zestarzeć. Nawet wspomniał o dziecku ("Ale tak gdzieś za dwa lata, dobrze?"). Wiem, że zrobił to po to, żeby zapewnić mi psychiczny komfort, bo wcześniej w rozmowach z nim poruszałam ten temat (zegar biologiczny jednak tyka...). Wszystko wydawało się układać idealnie.
Co prawda, mi nie było tak łatwo. Po tym, jak wyznał mi uczucie, zamilkł. Od czasu do czasu mówił mi, że mnie kocha, ale nie widział potrzeby mówienia o tym codziennie - bo dla niego nic się nie zmieniło. Za to ja chciałam to słyszeć często, choćby dla samej przyjemności słuchania o tym - co jemu wydawało się bez sensu. Dodatkowo, ponieważ nie mieszkaliśmy razem, zdarzało mi się cały boży dzień czekać na jakąś wiadomość od niego. Jako ekstrawertyczce, do tego przez ostatnią dekadę przyzwyczajonej do innych (bardziej emocjonalnych) wzorców zachowań, było mi trudno poprzestać na jednym telefonie czy jednym smsie dziennie. Obgryzałam paznokcie, zastanawiając się, co znów zrobiłam źle, że on od 8 godzin się do mnie nie odzywa. Naprawdę, nic tak nie wysysa z człowieka energii życiowej, jak milczący telefon i pusta skrzynka odbiorcza...
Nie jestem typową imprezowiczką (w trakcie lektury forum odniosłam wrażenie, że słowo to używane jest przez introwertyków niemalże jak obelga). Lubię jednak w życiu odrobinę szaleństwa, takiego spontanicznego - niespodziewanych przyjazdów, prezentów-niespodzianek, nawet wręczonych ot tak głupich kwiatów (on nie znosi ciętych i prawdę mówiąc, żadnego nigdy od niego nie dostałam). On mówił, że się dopiero mnie uczy, a ja niecierpliwiłam się trochę, bo przecież nie byłam jego pierwszą ekstrawertyczką - a zachowywał się, jakby czasem nie wiedział, co ze mną począć (pewnie tak było). Mimo tego, wiele nas łączyło - podobne zainteresowania, filmy, obsesja na punkcie czystości czy fakt, że każde z nas nie znosi palaczy;) Oboje też namiętnie czytamy książki i wieczory z książką i herbatą/winem były jednym z naszych sposobów na wspólne spędzanie czasu.
Co do innych sposobów na spędzanie czasu... Chcieliśmy, żeby nasz wspólny "pierwszy raz" był wyjątkowy. Przygotowaliśmy się do niego długo, zrobiliśmy testy, snuliśmy romantyczne wizje płatków kwiatów na pościeli i tym podobne. Ci poniżej 18 roku życia mogą jednak spokojnie czytać dalej - do niczego nie doszło. Im bardziej mi zależało, tym bardziej on się wycofywał. Przenośnie i dosłownie. Libido mu spadło, nawet nie miał ochoty mnie przytulać. I wtedy zapomniałam o wszystkich "instrukcjach postępowania" i zaczęłam go "dusić". Męczyłam, pytałam, dociekałam. Ale już nawet nie o seks, tylko o bliskość, którą traciliśmy. Chciałam więcej spotkań, żeby trwały częściej, dłużej, żeby mi więcej mówił o tym, co dzieje się w jego głowie. A on coraz bardziej chciał uciekać. I w końcu to zrobił. Po niecałych dwóch miesiącach nastąpił wielki koniec. Ze łzami po obu stronach. Jemu było przykro, że nie może mnie uszczęśliwić, i doszedł do wniosku, że najlepiej będzie, jak się rozstaniemy.
Jeśli ktoś z Was doczytał do tej pory... Co mam robić? Kocham go i chcę z nim być. Jestem w stanie dużo poświęcić, i też się dla niego zmieniłam. Pytanie, czy nasze bycie razem jest możliwe. Jeśli tak - jak go odzyskać? Dać mu znać, że mi zależy (o czym on zresztą wie), czy w ogóle się do niego nie odzywać i liczyć na to, że sam do mnie wróci?
Mam lat 30 i trochę. Rozpadł się właśnie mój blisko 10-letni związek z ekstrawertykiem. Szukałam spokoju i oparcia, i znalazłam je w osobie znajomego introwertyka. Podobał mi się od dłuższego czasu i wydawało mi się, że on także mnie lubi. Oczywiście delikatne działania i zawoalowane sugestie nie przynosiły żadnych rezultatów, więc któregoś dnia wywaliłam przysłowiową "kawę na ławę" i powiedziałam mu wprost, że bardzo go lubię. Usłyszałam, że on też mnie lubi. Minęły kolejne dwie godziny, po czym powiedział, że chciałby mnie pocałować - ale tego nie zrobił. Tylko mi mówił, że by chciał. Myślałam, że oszaleję - po co mówi, a nie robi?! Kolejną godzinę spędziliśmy na rozmowach o niczym i w końcu podjął decyzję. Uff;)
Nasze spotkania były bardzo niewinne (jak na parę dorosłych ludzi;)). Wydawało mi się, że coś wiem o introwertykach (w życiu się z żadnym nie spotykałam; wśród moich znajomych i w rodzinie też są właściwie sami ekstrawertycy) i nie chciałam go poganiać w żaden sposób. Powtarzałam sobie ciągle: "nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów". Działało znakomicie, po jakiś trzech tygodniach wyznał mi miłość i, co więcej, zrobił też coś w rodzaju oświadczyn - powiedział, że widzi naszą wspólną przyszłość, że chciałby się ze mną zestarzeć. Nawet wspomniał o dziecku ("Ale tak gdzieś za dwa lata, dobrze?"). Wiem, że zrobił to po to, żeby zapewnić mi psychiczny komfort, bo wcześniej w rozmowach z nim poruszałam ten temat (zegar biologiczny jednak tyka...). Wszystko wydawało się układać idealnie.
Co prawda, mi nie było tak łatwo. Po tym, jak wyznał mi uczucie, zamilkł. Od czasu do czasu mówił mi, że mnie kocha, ale nie widział potrzeby mówienia o tym codziennie - bo dla niego nic się nie zmieniło. Za to ja chciałam to słyszeć często, choćby dla samej przyjemności słuchania o tym - co jemu wydawało się bez sensu. Dodatkowo, ponieważ nie mieszkaliśmy razem, zdarzało mi się cały boży dzień czekać na jakąś wiadomość od niego. Jako ekstrawertyczce, do tego przez ostatnią dekadę przyzwyczajonej do innych (bardziej emocjonalnych) wzorców zachowań, było mi trudno poprzestać na jednym telefonie czy jednym smsie dziennie. Obgryzałam paznokcie, zastanawiając się, co znów zrobiłam źle, że on od 8 godzin się do mnie nie odzywa. Naprawdę, nic tak nie wysysa z człowieka energii życiowej, jak milczący telefon i pusta skrzynka odbiorcza...
Nie jestem typową imprezowiczką (w trakcie lektury forum odniosłam wrażenie, że słowo to używane jest przez introwertyków niemalże jak obelga). Lubię jednak w życiu odrobinę szaleństwa, takiego spontanicznego - niespodziewanych przyjazdów, prezentów-niespodzianek, nawet wręczonych ot tak głupich kwiatów (on nie znosi ciętych i prawdę mówiąc, żadnego nigdy od niego nie dostałam). On mówił, że się dopiero mnie uczy, a ja niecierpliwiłam się trochę, bo przecież nie byłam jego pierwszą ekstrawertyczką - a zachowywał się, jakby czasem nie wiedział, co ze mną począć (pewnie tak było). Mimo tego, wiele nas łączyło - podobne zainteresowania, filmy, obsesja na punkcie czystości czy fakt, że każde z nas nie znosi palaczy;) Oboje też namiętnie czytamy książki i wieczory z książką i herbatą/winem były jednym z naszych sposobów na wspólne spędzanie czasu.
Co do innych sposobów na spędzanie czasu... Chcieliśmy, żeby nasz wspólny "pierwszy raz" był wyjątkowy. Przygotowaliśmy się do niego długo, zrobiliśmy testy, snuliśmy romantyczne wizje płatków kwiatów na pościeli i tym podobne. Ci poniżej 18 roku życia mogą jednak spokojnie czytać dalej - do niczego nie doszło. Im bardziej mi zależało, tym bardziej on się wycofywał. Przenośnie i dosłownie. Libido mu spadło, nawet nie miał ochoty mnie przytulać. I wtedy zapomniałam o wszystkich "instrukcjach postępowania" i zaczęłam go "dusić". Męczyłam, pytałam, dociekałam. Ale już nawet nie o seks, tylko o bliskość, którą traciliśmy. Chciałam więcej spotkań, żeby trwały częściej, dłużej, żeby mi więcej mówił o tym, co dzieje się w jego głowie. A on coraz bardziej chciał uciekać. I w końcu to zrobił. Po niecałych dwóch miesiącach nastąpił wielki koniec. Ze łzami po obu stronach. Jemu było przykro, że nie może mnie uszczęśliwić, i doszedł do wniosku, że najlepiej będzie, jak się rozstaniemy.
Jeśli ktoś z Was doczytał do tej pory... Co mam robić? Kocham go i chcę z nim być. Jestem w stanie dużo poświęcić, i też się dla niego zmieniłam. Pytanie, czy nasze bycie razem jest możliwe. Jeśli tak - jak go odzyskać? Dać mu znać, że mi zależy (o czym on zresztą wie), czy w ogóle się do niego nie odzywać i liczyć na to, że sam do mnie wróci?