Introwertyzm nabyty?
: 30 wrz 2012, 23:05
Witam. Z biegu się przywitam, dziś odkryłam to forum.
Nurtuje mnie pewna kwestia. Mam 31 lat. Kiedyś nie sprawiało mi problemów towarzystwo innych. Byłam w miarę ''normalna'' jakakolwiek jest tego definicja. Cechowała mnie jedynie ogromna nieufność w stosunku do ludzi. Nie potrafiłam i nie potrafię utrzymywać długotrwałych relacji z ludźmi. Potrafię nie odzywać się miesiącami - nawet do 2 lat. Nie czuję takiej potrzeby. Najlepiej czuję się sama ze sobą, gdy nikt do mnie nie mówi, nie interesuje się mną. Męczą mnie okrutnie rozmowy przez telefon, gdy ludzie rozwodzą się na jakimiś pierdołami, które mnie zupełnie nie dotyczą. Wyłączam się wtedy i nie słucham a i tak wiem, że nic nie straciłam. Kiedy muszę wyjść do sklepu, wśród ludzi, naciągam czapkę głęboko na oczy i udaję, że np. nie widzę znajomych. Unikam wszelakich kontaktów z ludźmi. Nie rozumiem dlaczego ludzie wymuszają na mnie przebywanie wśród nich. Nie jest to dla mnie ani miłe ani potrzebne. Kiedy muszę gdzieś wyjść ze swoją połówką czuję się jakbym szła na ścięcie. Wszelkie ingerencje w moje życie odczuwam jak dźganie paluchami pod żebra. Moja połówka wymusza na mnie wychodzenie do ''przyjaciół''. Nie mam takowych, jedynie znajomych, którzy nie są dla mnie ważni. I wkurza mnie, kiedy wyrzuca mi, że nie dzwonię do ''przyjaciół''. Ona wychodzi kiedy chce i to dla mnie w porządku, na początku zgodziłam się na to, zaakceptowałam ją taką jaka jest, ale prosiłam aby zaakceptowała i mnie, żeby mnie nie próbowała zmieniać. Boję się upierać przy swoim , żeby mnie nie uznano za dziwaka/bądz chorą psychicznie. Ludziom nie mieści się w głowie, że jestem samowystarczalna. Nie mam żadnej rodziny od 1,5 roku życia i siłą rzeczy nauczyłam się żyć i radzić samej, aby nie musieć polegać na innych. Czasami mam ochotę krzyczeć z niechęci, gdy muszę pójść na jakąś imprezę. Nie chodzi mi o to, że czuję się biedna i niezrozumiana, tylko skoro ja ładuję baterię i jestem najbardziej twórcza, gdy jestem sama, zajmuję się swoimi sprawami i nikomu się nie wpieprzam w zycie, to oczekuję tego samego.
Nie oczekuję odpowiedzi na mojego posta, po prostu chciałam chyba to wyrzucić z siebie. Tą bezsilność, którą czuję w związku z tym, że muszę się tłumaczyć ludziom z tego jaka jestem. Po prostu ręce mi opadły 2 tygodnie temu, kiedy moja najbliższa znajoma zerwała ze mną kontakt, bo nie odzywałam się 3 tygodnie, chociaż wiedziała jak to ze mną jest. Że nawet jak się nie odzywam, to pamiętam i prędzej czy później odezwę się, zapragnę kontaktu. Musiałam odetchnąć, bo wisiała mi nad głową. Jest typowym ekstrawertykiem. A ja potrzebuję czasu tylko dla siebie.
Już sama nie wiem, czy mam się leczyć, czy zaakceptować siebie...
Nurtuje mnie pewna kwestia. Mam 31 lat. Kiedyś nie sprawiało mi problemów towarzystwo innych. Byłam w miarę ''normalna'' jakakolwiek jest tego definicja. Cechowała mnie jedynie ogromna nieufność w stosunku do ludzi. Nie potrafiłam i nie potrafię utrzymywać długotrwałych relacji z ludźmi. Potrafię nie odzywać się miesiącami - nawet do 2 lat. Nie czuję takiej potrzeby. Najlepiej czuję się sama ze sobą, gdy nikt do mnie nie mówi, nie interesuje się mną. Męczą mnie okrutnie rozmowy przez telefon, gdy ludzie rozwodzą się na jakimiś pierdołami, które mnie zupełnie nie dotyczą. Wyłączam się wtedy i nie słucham a i tak wiem, że nic nie straciłam. Kiedy muszę wyjść do sklepu, wśród ludzi, naciągam czapkę głęboko na oczy i udaję, że np. nie widzę znajomych. Unikam wszelakich kontaktów z ludźmi. Nie rozumiem dlaczego ludzie wymuszają na mnie przebywanie wśród nich. Nie jest to dla mnie ani miłe ani potrzebne. Kiedy muszę gdzieś wyjść ze swoją połówką czuję się jakbym szła na ścięcie. Wszelkie ingerencje w moje życie odczuwam jak dźganie paluchami pod żebra. Moja połówka wymusza na mnie wychodzenie do ''przyjaciół''. Nie mam takowych, jedynie znajomych, którzy nie są dla mnie ważni. I wkurza mnie, kiedy wyrzuca mi, że nie dzwonię do ''przyjaciół''. Ona wychodzi kiedy chce i to dla mnie w porządku, na początku zgodziłam się na to, zaakceptowałam ją taką jaka jest, ale prosiłam aby zaakceptowała i mnie, żeby mnie nie próbowała zmieniać. Boję się upierać przy swoim , żeby mnie nie uznano za dziwaka/bądz chorą psychicznie. Ludziom nie mieści się w głowie, że jestem samowystarczalna. Nie mam żadnej rodziny od 1,5 roku życia i siłą rzeczy nauczyłam się żyć i radzić samej, aby nie musieć polegać na innych. Czasami mam ochotę krzyczeć z niechęci, gdy muszę pójść na jakąś imprezę. Nie chodzi mi o to, że czuję się biedna i niezrozumiana, tylko skoro ja ładuję baterię i jestem najbardziej twórcza, gdy jestem sama, zajmuję się swoimi sprawami i nikomu się nie wpieprzam w zycie, to oczekuję tego samego.
Nie oczekuję odpowiedzi na mojego posta, po prostu chciałam chyba to wyrzucić z siebie. Tą bezsilność, którą czuję w związku z tym, że muszę się tłumaczyć ludziom z tego jaka jestem. Po prostu ręce mi opadły 2 tygodnie temu, kiedy moja najbliższa znajoma zerwała ze mną kontakt, bo nie odzywałam się 3 tygodnie, chociaż wiedziała jak to ze mną jest. Że nawet jak się nie odzywam, to pamiętam i prędzej czy później odezwę się, zapragnę kontaktu. Musiałam odetchnąć, bo wisiała mi nad głową. Jest typowym ekstrawertykiem. A ja potrzebuję czasu tylko dla siebie.
Już sama nie wiem, czy mam się leczyć, czy zaakceptować siebie...