Czy można wyzbyć się uczuć? Moja teoria o osobowości
: 09 cze 2010, 0:30
Pytanie jakie sobie postawiłem brzmi ,,jaki jest człowiek sam w sobie?''.
Przez cały czas działamy bowiem przez pryzmat uczuć i popędów, które wynikają z nabytych doświadczeń. Przykładem mogą być wszelkie miłości i przyjaźnie. Nie są one czymś obiektywnie istniejącym, tylko uczuciem. Miłość do rodziców wynika wyłącznie z doświadczeń i z przywiązania. Ktoś, kto np. nigdy nie widział swoich rodziców, albo kocha wyobrażenia o nich, albo nie kocha ich wcale. Nie czujemy nic do ludzi, o których istnieniu nic nie wiemy. Zastanawiałem się, czy człowiek jest w stanie porzucić uczucia i więzi. Obecna sytuacja powodzian doprowadzonych do rozpaczy po utracie domów i dorobku całego życia, kazała mi postawić sobie pytanie - czy można porzucić uczucia, które wiążą ludzi z określonymi podmiotami/przedmiotami?
Wychodzę z założenia, że człowiek sam w sobie jest bierny, pozbawiony jakiejkolwiek wiedzy, w tym również wspomnień (a co za tym idzie uczuć). Stanowi znaną wszystkim ,,tabula rasa''. Jest niczym niemowlę, zdolne jedynie odbierać bodźce zewnętrzne za pomocą zmysłów. Nie odczuwa żadnego przywiązania ani uczuć, jest całkowicie wolne. Nazywam taki stan ,,samoistnym ja''.
Niestety, rdzeń jest zniewolony przez nadbudowę w postaci dwu potężnych sił: Pierwsza z tych sił obejmuje całą fizjologię i prymitywne potrzeby - w tym również popęd seksualny, który nakazuje łączyć się w pary. W momencie podejmowania takich działań, pojawia się przywiązanie. Ma to związek z trzecią siłą - emocjonalno rozumową. Wszelkie uczucia i więzi wynikają ze stanu zastanego, bądź nabytego. Moim zdaniem wszelkie więzi, których człowiek nie potrafi zerwać są przekleństwem. Prowadzą do depresji, załamań i samobójstw umotywowanych w stylu ,,nie mogę bez niej żyć''. Od dłuższego czasu próbuję uzasadnić sobie bezzasadność nadmiernego przywiązania (i więzi w ogóle) za pomocą eksperymentu myślowego. Załóżmy, że ktoś stracił nagle całą swoją rodzinę, którą bardzo kochał. Stracił również dom i pracę. Jego egzystencja bez środków utrzymania jest zagrożona. Cierpi tak ogromnie, że decyduje się na samobójstwo. Wówczas
pojawia się pomoc w postaci pozbawienia go ,,nadbudowy''. Odzyskuje wolność, bowiem nie musi już jeść/pić (został pozbawiony nadbudowy fizjologicznej) i nie rozpacza po rodzinie, bo już jej nie pamięta (nadbudowa emocjonalna także została mu odebrana). Jest wyłącznie biernym, pozbawionym uczuć bytem skupionym na odbieranych bodźcach i własnych myślach. Obdarty z nadbudowy dotarłby do własnego wewnętrznego, samoistnego ,,ja''. Zastanawiam się czy i na jak długo realny człowiek jest w stanie dotrzeć do własnego samoistnego "ja''? Czy potrafi odrzucić naturalne więzi, po to by się wyzwolić? Czy potrafi machnąć ręką i iść dalej przed siebie?
Edit:
Chciałbym jeszcze uzupełnić swoje przemyślenia. Przypomina mi się pewien obraz z moich najwcześniejszych wspomnień. Pamiętam, że leżałem w łóżeczku (może miałem mniej niż rok?) i patrzyłem się w sufit. Zwykły, biały, sufit. Dokładnie pamiętam, że był to stan wszechogarniającej nieświadomości. Nie wiedziałem gdzie jestem, kim są ci ludzie których słyszę. Byłem świadom tylko jednego - że jestem. Zastanawiając się nad swoim jestestwem, często wracam do tamtego wspomnienia. Próbuję wejść w stan samoistnego ,,ja'' i odrzucić nadbudowę. To pomaga mi zdystansować się od rzeczywistości i stwierdzić, że każdy problem, każda tragedia ludzka w gruncie rzeczy jest iluzją i w znaczeniu obiektywnym nie istnieje. To efekt wewnętrznych procesów myślowych i subiektywnego postrzegania. Podobnie wygląda sytuacja ze wszystkimi popędami. Głód nie istnieje, to iluzja. Uświadomiła mi to choroba, podczas której nie mogłem jeść; organizm miał wręcz wstręt do jedzenia. Była to również iluzja wywołana chorobą. Stan obiektywny to wg. mnie całkowity brak pragnień, popędów i emocji. To całkowita bierność wobec otoczenia i skupienie się na własnej świadomości. Uważam, że jestem świadomością uwięzioną w ciele. Ciało na różne sposoby mnie ogranicza i zniewala. Drugim ograniczeniem jest wrzucenie mojej świadomości w rzeczywistość do której wcale nie chciałem trafić. Na dodatek obcowanie z tą rzeczywistością (np. z ludźmi) powoduje, że się z nią emocjonalnie związuję, co tworzy kolejny stopień zniewolenia. Uważam, że lepiej jest nie widzieć kogoś/czegoś w ogóle, niż zobaczyć i się zauroczyć. Stan wewnętrznego, samoistnego ,,ja'' jest dla mnie pociągającą koncepcją. Pozwala bowiem na zdrowe zdystansowanie się od rzeczywistości. Czasami jest to konieczne.
Edytuj posty, jak chcesz coś dopisać! - Inno
Przez cały czas działamy bowiem przez pryzmat uczuć i popędów, które wynikają z nabytych doświadczeń. Przykładem mogą być wszelkie miłości i przyjaźnie. Nie są one czymś obiektywnie istniejącym, tylko uczuciem. Miłość do rodziców wynika wyłącznie z doświadczeń i z przywiązania. Ktoś, kto np. nigdy nie widział swoich rodziców, albo kocha wyobrażenia o nich, albo nie kocha ich wcale. Nie czujemy nic do ludzi, o których istnieniu nic nie wiemy. Zastanawiałem się, czy człowiek jest w stanie porzucić uczucia i więzi. Obecna sytuacja powodzian doprowadzonych do rozpaczy po utracie domów i dorobku całego życia, kazała mi postawić sobie pytanie - czy można porzucić uczucia, które wiążą ludzi z określonymi podmiotami/przedmiotami?
Wychodzę z założenia, że człowiek sam w sobie jest bierny, pozbawiony jakiejkolwiek wiedzy, w tym również wspomnień (a co za tym idzie uczuć). Stanowi znaną wszystkim ,,tabula rasa''. Jest niczym niemowlę, zdolne jedynie odbierać bodźce zewnętrzne za pomocą zmysłów. Nie odczuwa żadnego przywiązania ani uczuć, jest całkowicie wolne. Nazywam taki stan ,,samoistnym ja''.
Niestety, rdzeń jest zniewolony przez nadbudowę w postaci dwu potężnych sił: Pierwsza z tych sił obejmuje całą fizjologię i prymitywne potrzeby - w tym również popęd seksualny, który nakazuje łączyć się w pary. W momencie podejmowania takich działań, pojawia się przywiązanie. Ma to związek z trzecią siłą - emocjonalno rozumową. Wszelkie uczucia i więzi wynikają ze stanu zastanego, bądź nabytego. Moim zdaniem wszelkie więzi, których człowiek nie potrafi zerwać są przekleństwem. Prowadzą do depresji, załamań i samobójstw umotywowanych w stylu ,,nie mogę bez niej żyć''. Od dłuższego czasu próbuję uzasadnić sobie bezzasadność nadmiernego przywiązania (i więzi w ogóle) za pomocą eksperymentu myślowego. Załóżmy, że ktoś stracił nagle całą swoją rodzinę, którą bardzo kochał. Stracił również dom i pracę. Jego egzystencja bez środków utrzymania jest zagrożona. Cierpi tak ogromnie, że decyduje się na samobójstwo. Wówczas
pojawia się pomoc w postaci pozbawienia go ,,nadbudowy''. Odzyskuje wolność, bowiem nie musi już jeść/pić (został pozbawiony nadbudowy fizjologicznej) i nie rozpacza po rodzinie, bo już jej nie pamięta (nadbudowa emocjonalna także została mu odebrana). Jest wyłącznie biernym, pozbawionym uczuć bytem skupionym na odbieranych bodźcach i własnych myślach. Obdarty z nadbudowy dotarłby do własnego wewnętrznego, samoistnego ,,ja''. Zastanawiam się czy i na jak długo realny człowiek jest w stanie dotrzeć do własnego samoistnego "ja''? Czy potrafi odrzucić naturalne więzi, po to by się wyzwolić? Czy potrafi machnąć ręką i iść dalej przed siebie?
Edit:
Chciałbym jeszcze uzupełnić swoje przemyślenia. Przypomina mi się pewien obraz z moich najwcześniejszych wspomnień. Pamiętam, że leżałem w łóżeczku (może miałem mniej niż rok?) i patrzyłem się w sufit. Zwykły, biały, sufit. Dokładnie pamiętam, że był to stan wszechogarniającej nieświadomości. Nie wiedziałem gdzie jestem, kim są ci ludzie których słyszę. Byłem świadom tylko jednego - że jestem. Zastanawiając się nad swoim jestestwem, często wracam do tamtego wspomnienia. Próbuję wejść w stan samoistnego ,,ja'' i odrzucić nadbudowę. To pomaga mi zdystansować się od rzeczywistości i stwierdzić, że każdy problem, każda tragedia ludzka w gruncie rzeczy jest iluzją i w znaczeniu obiektywnym nie istnieje. To efekt wewnętrznych procesów myślowych i subiektywnego postrzegania. Podobnie wygląda sytuacja ze wszystkimi popędami. Głód nie istnieje, to iluzja. Uświadomiła mi to choroba, podczas której nie mogłem jeść; organizm miał wręcz wstręt do jedzenia. Była to również iluzja wywołana chorobą. Stan obiektywny to wg. mnie całkowity brak pragnień, popędów i emocji. To całkowita bierność wobec otoczenia i skupienie się na własnej świadomości. Uważam, że jestem świadomością uwięzioną w ciele. Ciało na różne sposoby mnie ogranicza i zniewala. Drugim ograniczeniem jest wrzucenie mojej świadomości w rzeczywistość do której wcale nie chciałem trafić. Na dodatek obcowanie z tą rzeczywistością (np. z ludźmi) powoduje, że się z nią emocjonalnie związuję, co tworzy kolejny stopień zniewolenia. Uważam, że lepiej jest nie widzieć kogoś/czegoś w ogóle, niż zobaczyć i się zauroczyć. Stan wewnętrznego, samoistnego ,,ja'' jest dla mnie pociągającą koncepcją. Pozwala bowiem na zdrowe zdystansowanie się od rzeczywistości. Czasami jest to konieczne.
Edytuj posty, jak chcesz coś dopisać! - Inno