Zapewne teraz już tak nie jest, ale w moim pokoleniu to każda osoba, która nie marzyła o założeniu rodziny, wzięciu kredytu na 25 lat i postawieniu domku pod miastem z ogródkiem, w którym mogłaby dokonać żywota w otoczeniu kochających dzieci, wnuków i prawnuków, była uważana za dziwną.
Może nikt nie powiedział tego wprost, ale za plecami to już jak najbardziej.
Jeszcze do 28 roku życia to jakoś można się było odnaleźć towarzysko nie będąc takim, ale po 30tce wypadało się na margines.

Dlatego wiele osób nawet nie pragnąc rodziny ją zakładało by nie wypaść z obiegu.
Teraz gdy moje pokolenie zbliża się do wieku senioralnego sytuacja zaczyna powoli się zmieniać.
Kredyty już spłacone, dzieci odchowane, rodzice pochowani. Wnuków na ogół brak. Wiadomo kryzys demograficzny. Małżeństwa się rozpadły lub uczucia na tyle ostygły, że o bliskiej relacji już nie ma co marzyć.
Ludzie powoli zaczynają wracać na rynek towarzyski i dla takich jak ja pojawia się powoli nowa przestrzeń.
Niestety okazuje się, że przez te 25-30 lat moje kiedyś tak bardzo towarzyskie pokolenie delikatnie mówiąc, trochę zdziczało.
Ich typowy krąg aktywności ograniczał się do współpracowników oraz najbliższej rodziny obojga małżanków.
Jeśli w pracy stosunki były średnie, jak to najczęściej bywa, a rodzina taka sobie, to taki przeciętny Kowalski zapomniał niemalże całkowicie jak wyglądają prawdziwe relacje między ludźmi.
Może z paniami Kowalskimi było nieco lepiej, bo zawsze jakieś tam interakcje z innymi mamami ich dzieci, czy to w szkole, czy w sąsiedztwie były, ale ogół nic głębszego.
I co teraz kiedy ten etap życia się zakończył?
Dominuje pustka, wypalenie zawodowe i zniechęcenie oraz brak umiejętności nawiązywania nowych relacji. Wspominanie pięknej młodości. Może jakiś piesek albo kotek

na osłodę lub butelka.
A gdy się mieszka samemu w tym wymarzonym domku pod miastem z niekochanym mężem, czy żoną bez żadnych relacji z sąsiadami, to już nie wyjdzie się tak jak dawniej przed blok na podwórko by spotkać się z ferajną...
