2021, koniec hegemonii Stanów Zjednoczonych?
: 07 sty 2021, 1:47
Hegemonia z języka greckiego oznacza przywództwo jednego polis nad pozostałymi. Starożytność, nie ukrywam, zawsze była moją słabą stroną, pozwolę sobie pokrótce przedstawić jak w nowożytności zwykliśmy przyporządkowywać pozycję dominującą na arenie światowej.
XVIII wiek był wiekiem Francji. Państwo Ludwika XIV w wyniku zwycięskiej Wojny o sukcesję Hiszpańską obsadziło na hiszpańskim tronie jednego ze swych spadkobierców tym samym podporządkowując sobie tereny od Belgii do Gibraltaru, od Gibraltaru po Niceę. Szeroki dostęp do morza i nadwyżka ludności stworzyły doskonałe warunki do rozwoju żeglugi i międzykontynentalnego handlu. Lasy ścinano, wiarę uczono zwrotów przez sztag i zwrotów przez rufę, drukarnie puszczały słowniki i mapy. To wszystko było potrzebne w rosnących, jak grzyby po deszczu, francuskich placówkach handlowych. Zasady były proste - chcesz handlować - naucz się dzikusie les adjectifs numeraux cardinaux.
Wszyscy wiemy jak to się skończyło. Lud Paryża poszedł na Bastylię a w wyniku turbulencji Rewolucji Francuskiej do władzy doszedł Bonaparte. Napoleon, człowiek ambitny, chciał kontynuować dzieło Ludwika XIV tworząc na świecie kontynentalny system wymiany handlowej. System w którym Paryż już na zawsze zostanie miastem centralnym. Niestety, najpierw przy ujściu rzeki Nil a potem pod Trafalgarem, angielskie kule celnie kruszyły poszycie francuskich i hiszpańskich okrętów. Nie pomogła przewaga liczebna. Nie pomogła ściągnięta z Hawany Santisima Trinidad, piękna fregata, największa na świecie, doposażona dodatkowym pokładem armatnim.
Była ociężała i powolna. Angielskie okręty, choć mniejsze i mniej liczne, dominowały na polu bitwy. Najpierw przecięły szyk francusko hiszpańskiej armady, a potem zbliżyły się na odległość strzału z pistoletu i angielscy marynarze abordażem zaczęli zdobywać okręt po okręcie. Architekt tego zwycięstwa - Horacy Nelson - poległ trafiony karabinową kulą. Emma, Lady Hamilton, nigdy nie pogodziła się ze śmiercią swojego kochanka. Piła na umór, rozpaczała, przepuszczała grając w karty cały swój majątek za nic mając śpiewane za oknem we'll be alright if the wind was in our sails.
Och cóż to były za czasy! Walia przepruta na pół kopalniami węgla, od Liverpoolu, przez Manchester aż po Edynburg jak sięgnął okiem: fabryki i manufaktury. W Londynie taki smog, że dżentelmen nie mógł dojrzeć końca wyciągniętej ręki! Królowa Wiktoria i Imperium nad którym nigdy nie zachodzi Słońce.
To teraz co? Zaspy śnieżne na obrzeżach Moskwy czy rattenkrieg w gruzach Stalingradu?
To nie zawsze wygląda w taki sposób. Owszem, jest hegemon i pretendent ale jak to w przysłowiu bywa: gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta.
Blaszana puszka wypełniona mężczyznami. Spocone włosy, brudne skarpety, pot, wilgoć i smród. Od 60 dni 100 metrów pod wodą z krótką tylko przerwą na wynurzenie i naładowanie baterii. U-booty czekające na konwój. Najpierw pod flagą cesarstwa później pod swastyką, bliźniacza próba zrzucenia aroganckich Anglików ze stołeczka. To nigdy nie miało prawa się udać ale czy na pewno? Wielka Brytania poniosła ogromne koszty w trakcie tych dwóch światowych wojen. Koszty wielokrotnie przekraczające jej budżet. Budżet - pamiętajmy - kurczącego się imperium. Najpierw Kanada, potem kolejno: Australia, Nowa Zelandia, Indie, Południowa Afryka stały się niepodległymi państwami a wraz z niepodległością przyszła niezależność od monopolu angielskich kompanii indyjskich (wschodniej i zachodniej), możliwość działania poza systemem i cłami.
Zwycięzcą Drugiej Wojny Światowej niewątpliwie są Stany Zjednoczone. Nie licząc paru kur ukradzionych przez zabłąkaną załogę u-boota nie poniosły praktycznie żadnych strat na terenie macierzystym. Bycie swoistym zapleczem wojny pozwoliło na budowę fabryk i szkolenie inżynierów, a gdy wojna wreszcie dobiegła końca pojawił się iście keynesowski sen - Plan Marshalla. Nisko-oprocentowane pożyczki dla zrujnowanych europejskich państw, do wydania w amerykańskich sklepach, napędzały amerykańską gospodarkę pompując ją do granic możliwości. U szczytu swojej potęgi Stany Zjednoczone miały 50% udziału w światowym PKB.
U szczytu swojej potęgi...
Ekonomicznie to było proste jak drut: przenosimy produkcję do Chin. Chiny zajmą się wytwarzaniem tanich nieskomplikowanych towarów a nasze moce produkcyjne pójdą w całości na high-tech. Będziemy bogaci i na pozycji prowadzącej względem całego świata.
Coś poszło nie tak.
Wczoraj - w sensie jutro? - dziś. Kapitol w Waszyngtonie przeżył prawdziwy szturm, choć w miarę pokojowy i tylko z jedną osobą śmiertelną. To jednak jest pewien symbol - symbol rozpadu państwa na dwa zwaśnione plemiona gdzie jedni krzyczą na drugich: rasiści a ci drudzy odpowiadają im: zdrajcy! Niepokojące są również doniesienia z Iranu - zapowiedź zamachu odwetowego za śmierć generała Solejmaniego. To przywodzi na myśl zamachy WTC z 11 września 2001.
Wtedy byłem dzieckiem i nie rozumiałem do końca tego co pokazują w TV. Dziś czuje się podobnie. Zewsząd różni wieszcze zapowiadają koniec hegemonii Stanów Zjednoczonych, a nawet przewidują wojnę domową na terenie USA.
Powyższe napisałem z lekkim przymrożeniem oka, nie jestem wszak historykiem, ale czuje, że oto na świecie dokonuje się pewna zmiana. Ja wiem, pozycję wiodącą w wyścigu może mieć tylko jeden uczestnik ale czy na pewno w dalszym ciągu są nimi Stany Zjednoczone? Chciałbym was zapytać jakie uczucia wam towarzyszą gdy słyszycie właśnie to hasło: Stany Zjednoczone? Jaki wpływ na nasze życie ma kultura Stanów? Co gdyby tego wpływu pewnego dnia zabrakło?
Wojna w Wietnamie? A może w Iraku i w Afganistanie?
Dolar którym wszędzie i za wszystko zapłacisz.
Komputery Apple?
Rakiety Saturn V i lądowanie na księżycu?
Hollywood czyli światowa fabryka filmów? - z tym to mam ciekawą historię akurat do zapodania.
Statua Wolności?
Kościuszko i Puławski? 13 kolonii i Wojna o Niepodległość?
Pierwsza na świecie konstytucja?
Boeing 787 Dreamliner i ogólnie fabryka samolotów pasażerskich Boeinga?
Marylin Monroe?
Trochę smutne, to wszystko odchodzi w niepamięć, było ślepą uliczką. A może się mylę, może nie jest tak źle, to tylko chwilowe problemy?
Mam nadzieje, że temat się przyjmie w tym nowym 2021 roku. O Afryce żywo dyskutowaliśmy, o CoV nie ma już sensu strzępić piór.
XVIII wiek był wiekiem Francji. Państwo Ludwika XIV w wyniku zwycięskiej Wojny o sukcesję Hiszpańską obsadziło na hiszpańskim tronie jednego ze swych spadkobierców tym samym podporządkowując sobie tereny od Belgii do Gibraltaru, od Gibraltaru po Niceę. Szeroki dostęp do morza i nadwyżka ludności stworzyły doskonałe warunki do rozwoju żeglugi i międzykontynentalnego handlu. Lasy ścinano, wiarę uczono zwrotów przez sztag i zwrotów przez rufę, drukarnie puszczały słowniki i mapy. To wszystko było potrzebne w rosnących, jak grzyby po deszczu, francuskich placówkach handlowych. Zasady były proste - chcesz handlować - naucz się dzikusie les adjectifs numeraux cardinaux.
Wszyscy wiemy jak to się skończyło. Lud Paryża poszedł na Bastylię a w wyniku turbulencji Rewolucji Francuskiej do władzy doszedł Bonaparte. Napoleon, człowiek ambitny, chciał kontynuować dzieło Ludwika XIV tworząc na świecie kontynentalny system wymiany handlowej. System w którym Paryż już na zawsze zostanie miastem centralnym. Niestety, najpierw przy ujściu rzeki Nil a potem pod Trafalgarem, angielskie kule celnie kruszyły poszycie francuskich i hiszpańskich okrętów. Nie pomogła przewaga liczebna. Nie pomogła ściągnięta z Hawany Santisima Trinidad, piękna fregata, największa na świecie, doposażona dodatkowym pokładem armatnim.
Była ociężała i powolna. Angielskie okręty, choć mniejsze i mniej liczne, dominowały na polu bitwy. Najpierw przecięły szyk francusko hiszpańskiej armady, a potem zbliżyły się na odległość strzału z pistoletu i angielscy marynarze abordażem zaczęli zdobywać okręt po okręcie. Architekt tego zwycięstwa - Horacy Nelson - poległ trafiony karabinową kulą. Emma, Lady Hamilton, nigdy nie pogodziła się ze śmiercią swojego kochanka. Piła na umór, rozpaczała, przepuszczała grając w karty cały swój majątek za nic mając śpiewane za oknem we'll be alright if the wind was in our sails.
Och cóż to były za czasy! Walia przepruta na pół kopalniami węgla, od Liverpoolu, przez Manchester aż po Edynburg jak sięgnął okiem: fabryki i manufaktury. W Londynie taki smog, że dżentelmen nie mógł dojrzeć końca wyciągniętej ręki! Królowa Wiktoria i Imperium nad którym nigdy nie zachodzi Słońce.
To teraz co? Zaspy śnieżne na obrzeżach Moskwy czy rattenkrieg w gruzach Stalingradu?
To nie zawsze wygląda w taki sposób. Owszem, jest hegemon i pretendent ale jak to w przysłowiu bywa: gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta.
Blaszana puszka wypełniona mężczyznami. Spocone włosy, brudne skarpety, pot, wilgoć i smród. Od 60 dni 100 metrów pod wodą z krótką tylko przerwą na wynurzenie i naładowanie baterii. U-booty czekające na konwój. Najpierw pod flagą cesarstwa później pod swastyką, bliźniacza próba zrzucenia aroganckich Anglików ze stołeczka. To nigdy nie miało prawa się udać ale czy na pewno? Wielka Brytania poniosła ogromne koszty w trakcie tych dwóch światowych wojen. Koszty wielokrotnie przekraczające jej budżet. Budżet - pamiętajmy - kurczącego się imperium. Najpierw Kanada, potem kolejno: Australia, Nowa Zelandia, Indie, Południowa Afryka stały się niepodległymi państwami a wraz z niepodległością przyszła niezależność od monopolu angielskich kompanii indyjskich (wschodniej i zachodniej), możliwość działania poza systemem i cłami.
Zwycięzcą Drugiej Wojny Światowej niewątpliwie są Stany Zjednoczone. Nie licząc paru kur ukradzionych przez zabłąkaną załogę u-boota nie poniosły praktycznie żadnych strat na terenie macierzystym. Bycie swoistym zapleczem wojny pozwoliło na budowę fabryk i szkolenie inżynierów, a gdy wojna wreszcie dobiegła końca pojawił się iście keynesowski sen - Plan Marshalla. Nisko-oprocentowane pożyczki dla zrujnowanych europejskich państw, do wydania w amerykańskich sklepach, napędzały amerykańską gospodarkę pompując ją do granic możliwości. U szczytu swojej potęgi Stany Zjednoczone miały 50% udziału w światowym PKB.
U szczytu swojej potęgi...
Ekonomicznie to było proste jak drut: przenosimy produkcję do Chin. Chiny zajmą się wytwarzaniem tanich nieskomplikowanych towarów a nasze moce produkcyjne pójdą w całości na high-tech. Będziemy bogaci i na pozycji prowadzącej względem całego świata.
Coś poszło nie tak.
Wczoraj - w sensie jutro? - dziś. Kapitol w Waszyngtonie przeżył prawdziwy szturm, choć w miarę pokojowy i tylko z jedną osobą śmiertelną. To jednak jest pewien symbol - symbol rozpadu państwa na dwa zwaśnione plemiona gdzie jedni krzyczą na drugich: rasiści a ci drudzy odpowiadają im: zdrajcy! Niepokojące są również doniesienia z Iranu - zapowiedź zamachu odwetowego za śmierć generała Solejmaniego. To przywodzi na myśl zamachy WTC z 11 września 2001.
Wtedy byłem dzieckiem i nie rozumiałem do końca tego co pokazują w TV. Dziś czuje się podobnie. Zewsząd różni wieszcze zapowiadają koniec hegemonii Stanów Zjednoczonych, a nawet przewidują wojnę domową na terenie USA.
Powyższe napisałem z lekkim przymrożeniem oka, nie jestem wszak historykiem, ale czuje, że oto na świecie dokonuje się pewna zmiana. Ja wiem, pozycję wiodącą w wyścigu może mieć tylko jeden uczestnik ale czy na pewno w dalszym ciągu są nimi Stany Zjednoczone? Chciałbym was zapytać jakie uczucia wam towarzyszą gdy słyszycie właśnie to hasło: Stany Zjednoczone? Jaki wpływ na nasze życie ma kultura Stanów? Co gdyby tego wpływu pewnego dnia zabrakło?
Wojna w Wietnamie? A może w Iraku i w Afganistanie?
Dolar którym wszędzie i za wszystko zapłacisz.
Komputery Apple?
Rakiety Saturn V i lądowanie na księżycu?
Hollywood czyli światowa fabryka filmów? - z tym to mam ciekawą historię akurat do zapodania.
Statua Wolności?
Kościuszko i Puławski? 13 kolonii i Wojna o Niepodległość?
Pierwsza na świecie konstytucja?
Boeing 787 Dreamliner i ogólnie fabryka samolotów pasażerskich Boeinga?
Marylin Monroe?
Trochę smutne, to wszystko odchodzi w niepamięć, było ślepą uliczką. A może się mylę, może nie jest tak źle, to tylko chwilowe problemy?
Mam nadzieje, że temat się przyjmie w tym nowym 2021 roku. O Afryce żywo dyskutowaliśmy, o CoV nie ma już sensu strzępić piór.



