Związek introwertyków
: 03 sty 2016, 4:51
Cześć,
piszę do Was, bo czuję w mojej głowie ogólny zamęt i przejawiający się niepokój. Opowiem Wam swoją historię. Otóż nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, dlaczego obecność ludzi mnie męczy, czemu wolę spędzić czas w samotności. Mogę o sobie śmiało powiedzieć, że jestem osobą bardzo nieśmiałą, wrażliwą i aspołeczną. Mam dwie bliskie koleżanki. Z jedną utrzymuję jedynie kontakt wirtualny. Spotykamy się bardzo rzadko, a kiedy dochodzi do spotkania, nie potrafię wykrzesać z siebie sensownego zdania. Za to wirtualnie rozmawiamy niemal codziennie i wiemy o sobie mnóstwo. Z drugą znam się od 9 lat, czuję się w jej obecności swobodnie, jednak nigdy nie traktowałam jej jako swojej przyjaciółki. Słowo "Przyjaciel" ma dla mnie ogromną wartość, mało kto zasługuje na jego miano. Wśród obcych mi ludzi nie odzywam się. Kiedy ktoś zadaje mi pytanie, napływa mi do głowy milion myśli na raz, czego skutkiem jest wydostający się z moich ust, niezrozumiały bełkot. Dodatkowym utrudnieniem jest posiadanie przeze mnie cery naczynkowej (niekochany buraczek). Ludzie od razu widzą, że jestem zestresowana. Niektórzy niestety potrafią z tego kpić. Kiedy coś mi się przytrafi, potrafię przeprowadzać w głowie dogłębne analizy na różne sposoby. Spotkania rodzinne nie przeszkadzają mi, dopóki nikt nie zadaje mi pytań co u mnie, co na studiach, jakie plany na przyszłość. Z dwa razy do roku zdarza mi się wyjść do klubu. Uwielbiam muzykę. Towarzyszy mi w niemal każdym momencie mego życia. Słuchawki w uszach, z płynącą z nich ulubioną muzyką, stanowią mój azyl.
Jednak tak, jak napisałam - nigdy nie analizowałam czemu taka jestem. Pojęcie introwertyzmu było mi obce. Aż zupełnie przypadkowo 7 lat temu poznałam pewnego Introwertyka. Od razu nawiązaliśmy świetny kontakt, a obcy ludzie zadawali pytania ile lat już się znamy (choć znaliśmy się zaledwie kilka tygodni). Nasza relacja początkowo istniała jedynie w świecie wirtualnym. Wiedzieliśmy kim jesteśmy, jak wyglądamy, jednakże nigdy żadna ze stron nie zaproponowała spotkania. Dopiero po upływie 4 miesięcy On zaproponował, byśmy poszli razem na kurs hiszpańskiego. I od tamtej pory widzieliśmy się regularnie w poniedziałki i czwartki. Pomimo bogatych rozmów wirtualnych, gdy przychodziło do spotkań na kursie, byliśmy bardzo nieśmiali i skryci. Gdy zajęcia się kończyły On szybko znikał, nie czekając na mnie. Ogółem stronił od kontaktów ze mną twarzą w twarz, co szczerze mówiąc, trochę mnie zasmucało. Warto dodać, że bardzo często się kłóciliśmy (oczywiście w tej sferze wirtualnej). Zazwyczaj były to kłótnie o totalne głupoty, o jego chłodne podejście do mnie, czego nie potrafiłam zrozumieć. Jednak z nikim nie rozmawiało mi się tak dobrze, nikt nie rozumiał mnie tak, jak on. Potrafił dosięgnąć do najgłębszych miejsc moich myśli i pragnień. Dzielimy wspólne pasje: fotografia, muzyka. On często wysyła mi zdjęcia swojego autorstwa, w zamian za co ja mu wysyłam zaśpiewane i zagrane na pianinie przeze mnie piosenki. Choć z innymi ludźmi miałam kontakty na zerowym poziomie, tak z Nim było inaczej. Czułam wewnętrzną potrzebę mówienia mu o sobie i dowiadywania się co u niego. Po kilku miesiącach zrozumiałam, że on nie jest tylko moim Przyjacielem, ale że mocno się w nim zadurzyłam. Jednak nie miałam na tyle odwagi, by mu to wyznać. On nigdy nie nazwał mnie swoją przyjaciółką, czy kimś bliskim. Czułam, że nie jestem mu obojętna, jednak na zapewnienie słowne nie miałam co liczyć. Kiedy kurs dobiegł końca, nasze spotkania również umarły śmiercią marną. Zaczęliśmy się widywać raz na rok (czasem 2, ale to rzadkość). Nigdy nie zgadzał się na zaproponowane przeze mnie spotkanie. Spotykaliśmy się jedynie wtedy, kiedy on tego chciał. Kłótni było coraz więcej i analogicznie miesięcy milczenia. Powód? Jego chłód i brak zaangażowania w relację. I tak mijały lata, a my wciąż nie potrafiliśmy z siebie zrezygnować pomimo wszystko, bo uwielbialiśmy ze sobą rozmawiać (nie wiem czy można nazwać nas pokrewnymi duszami). Po miesięcznych ciszach wymienialiśmy się wielkim natłokiem słów, w końcu trzeba było opowiedzieć wszystko, co się działo.
Wiem, że on ma świadomość, że darzę go poważnym uczuciem, ale nic z tym nie robi. Raz jest kochany, nachodzą go fazy na rozmawianie o naszej wspólnej przyszłości, dzieciach, domu, seksie, a raz bierze mnie na dystans. Oczywiście po tylu latach nauczyłam sobie z tym radzić, jestem wyrozumiała i wiem, że kiedy się w samotności zregeneruje, to wróci znów do mnie.
Miałam kilku zalotników, ale z żadnym nigdy nie weszłam w głębszą relację, ze względu na Niego. Kilka lat temu zawarliśmy pakt, że jeśli nikogo sobie nie znajdę, to będę z nim już do końca. No i co, tak naprawdę nikogo nie znalazłam, bo chcę tylko Jego. Ale On wciąż nic nie robi, czeka nie wiadomo na co.
No i minęło już 7 długich lat odkąd się znamy. Oboje skończyliśmy studia. Zaczęłam się zastanawiać czy my kiedykolwiek będziemy razem, czy nasza relacja będzie trwała tylko wirtualnie? Czy warto nadal czekać i nie tracić nadziei? Jestem pewna w 100%, że on ma świadomość, iż ja chcę tylko Jego. Czy w takim razie oznacza to, że bawi się moim kosztem, zwlekając na czas?
Wiem niemal wszystko na temat introwertyzmu, od jakiegoś czasu zastanawiam się czy sama nie jestem ulepiona jego gliną. A pomimo to nie jestem w stanie postawić się na Jego miejscu i zrozumieć co myśli na temat naszej przyszłości.
Proszę Was o pomoc.
piszę do Was, bo czuję w mojej głowie ogólny zamęt i przejawiający się niepokój. Opowiem Wam swoją historię. Otóż nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, dlaczego obecność ludzi mnie męczy, czemu wolę spędzić czas w samotności. Mogę o sobie śmiało powiedzieć, że jestem osobą bardzo nieśmiałą, wrażliwą i aspołeczną. Mam dwie bliskie koleżanki. Z jedną utrzymuję jedynie kontakt wirtualny. Spotykamy się bardzo rzadko, a kiedy dochodzi do spotkania, nie potrafię wykrzesać z siebie sensownego zdania. Za to wirtualnie rozmawiamy niemal codziennie i wiemy o sobie mnóstwo. Z drugą znam się od 9 lat, czuję się w jej obecności swobodnie, jednak nigdy nie traktowałam jej jako swojej przyjaciółki. Słowo "Przyjaciel" ma dla mnie ogromną wartość, mało kto zasługuje na jego miano. Wśród obcych mi ludzi nie odzywam się. Kiedy ktoś zadaje mi pytanie, napływa mi do głowy milion myśli na raz, czego skutkiem jest wydostający się z moich ust, niezrozumiały bełkot. Dodatkowym utrudnieniem jest posiadanie przeze mnie cery naczynkowej (niekochany buraczek). Ludzie od razu widzą, że jestem zestresowana. Niektórzy niestety potrafią z tego kpić. Kiedy coś mi się przytrafi, potrafię przeprowadzać w głowie dogłębne analizy na różne sposoby. Spotkania rodzinne nie przeszkadzają mi, dopóki nikt nie zadaje mi pytań co u mnie, co na studiach, jakie plany na przyszłość. Z dwa razy do roku zdarza mi się wyjść do klubu. Uwielbiam muzykę. Towarzyszy mi w niemal każdym momencie mego życia. Słuchawki w uszach, z płynącą z nich ulubioną muzyką, stanowią mój azyl.
Jednak tak, jak napisałam - nigdy nie analizowałam czemu taka jestem. Pojęcie introwertyzmu było mi obce. Aż zupełnie przypadkowo 7 lat temu poznałam pewnego Introwertyka. Od razu nawiązaliśmy świetny kontakt, a obcy ludzie zadawali pytania ile lat już się znamy (choć znaliśmy się zaledwie kilka tygodni). Nasza relacja początkowo istniała jedynie w świecie wirtualnym. Wiedzieliśmy kim jesteśmy, jak wyglądamy, jednakże nigdy żadna ze stron nie zaproponowała spotkania. Dopiero po upływie 4 miesięcy On zaproponował, byśmy poszli razem na kurs hiszpańskiego. I od tamtej pory widzieliśmy się regularnie w poniedziałki i czwartki. Pomimo bogatych rozmów wirtualnych, gdy przychodziło do spotkań na kursie, byliśmy bardzo nieśmiali i skryci. Gdy zajęcia się kończyły On szybko znikał, nie czekając na mnie. Ogółem stronił od kontaktów ze mną twarzą w twarz, co szczerze mówiąc, trochę mnie zasmucało. Warto dodać, że bardzo często się kłóciliśmy (oczywiście w tej sferze wirtualnej). Zazwyczaj były to kłótnie o totalne głupoty, o jego chłodne podejście do mnie, czego nie potrafiłam zrozumieć. Jednak z nikim nie rozmawiało mi się tak dobrze, nikt nie rozumiał mnie tak, jak on. Potrafił dosięgnąć do najgłębszych miejsc moich myśli i pragnień. Dzielimy wspólne pasje: fotografia, muzyka. On często wysyła mi zdjęcia swojego autorstwa, w zamian za co ja mu wysyłam zaśpiewane i zagrane na pianinie przeze mnie piosenki. Choć z innymi ludźmi miałam kontakty na zerowym poziomie, tak z Nim było inaczej. Czułam wewnętrzną potrzebę mówienia mu o sobie i dowiadywania się co u niego. Po kilku miesiącach zrozumiałam, że on nie jest tylko moim Przyjacielem, ale że mocno się w nim zadurzyłam. Jednak nie miałam na tyle odwagi, by mu to wyznać. On nigdy nie nazwał mnie swoją przyjaciółką, czy kimś bliskim. Czułam, że nie jestem mu obojętna, jednak na zapewnienie słowne nie miałam co liczyć. Kiedy kurs dobiegł końca, nasze spotkania również umarły śmiercią marną. Zaczęliśmy się widywać raz na rok (czasem 2, ale to rzadkość). Nigdy nie zgadzał się na zaproponowane przeze mnie spotkanie. Spotykaliśmy się jedynie wtedy, kiedy on tego chciał. Kłótni było coraz więcej i analogicznie miesięcy milczenia. Powód? Jego chłód i brak zaangażowania w relację. I tak mijały lata, a my wciąż nie potrafiliśmy z siebie zrezygnować pomimo wszystko, bo uwielbialiśmy ze sobą rozmawiać (nie wiem czy można nazwać nas pokrewnymi duszami). Po miesięcznych ciszach wymienialiśmy się wielkim natłokiem słów, w końcu trzeba było opowiedzieć wszystko, co się działo.
Wiem, że on ma świadomość, że darzę go poważnym uczuciem, ale nic z tym nie robi. Raz jest kochany, nachodzą go fazy na rozmawianie o naszej wspólnej przyszłości, dzieciach, domu, seksie, a raz bierze mnie na dystans. Oczywiście po tylu latach nauczyłam sobie z tym radzić, jestem wyrozumiała i wiem, że kiedy się w samotności zregeneruje, to wróci znów do mnie.
Miałam kilku zalotników, ale z żadnym nigdy nie weszłam w głębszą relację, ze względu na Niego. Kilka lat temu zawarliśmy pakt, że jeśli nikogo sobie nie znajdę, to będę z nim już do końca. No i co, tak naprawdę nikogo nie znalazłam, bo chcę tylko Jego. Ale On wciąż nic nie robi, czeka nie wiadomo na co.
No i minęło już 7 długich lat odkąd się znamy. Oboje skończyliśmy studia. Zaczęłam się zastanawiać czy my kiedykolwiek będziemy razem, czy nasza relacja będzie trwała tylko wirtualnie? Czy warto nadal czekać i nie tracić nadziei? Jestem pewna w 100%, że on ma świadomość, iż ja chcę tylko Jego. Czy w takim razie oznacza to, że bawi się moim kosztem, zwlekając na czas?
Wiem niemal wszystko na temat introwertyzmu, od jakiegoś czasu zastanawiam się czy sama nie jestem ulepiona jego gliną. A pomimo to nie jestem w stanie postawić się na Jego miejscu i zrozumieć co myśli na temat naszej przyszłości.
Proszę Was o pomoc.