Czy jest na sali jakiś psycholog?
: 05 gru 2014, 22:04
To jest mój pierwszy post na forum, założyłam tu konto, ponieważ stwierdziłam, że potrzebuję pomocy, rad, wskazówek. To, że jestem introwertykiem nie jest dla mnie wielką nowością, właściwie zdaję sobie z tego sprawę już od dawna. Nie przeszkadzało mi to też- do czasu. Z góry przepraszam, bo post na pewno będzie bardzo długi- chciałabym dobrze przedstawić swój problem.
(Tutaj będzie trochę o podłożu problemu, więc jak ci się nie chce czytać, przejdź od razu do następnego akapitu)
Takim intro byłam już właściwie od małego dziecka- w przedszkolu nie miałam koleżanek, zawsze siedziałam w kącie i układałam puzzle, umiałam więcej niż moi rówieśnicy, ale nie potrafiłam się bawić w ich zabawy. W podstawówce miałam zawsze jedną psiapsiółę i jej się trzymałam. Zanim poszłam do gimnazjum byłam też taką "córeczką mamusi", mnóstwo się do niej przytulałam, potrzebowałam z nią kontaktu itd. W gimnazjum zdecydowanie oddaliłam się też od mamy (ojciec nie mieszka z nami). Żeby nie było- złożyło się na to wiele czynników, nie tylko trudny okres gimnazjum, dojrzewania. Do 3. gimnazjum trzymałam się zasady, że jedna przyjaciółka w zupełności wystarczy. Czułam się przy niej nawet ok, potrafiłam się rozgadać, żartować, potrafiłam prawie być sobą. Właśnie od 3. gimnazjum przestała się ze mną zadawać najlepsza przyjaciółka (nie mam pojęcia dlaczego), więc mój introwertyzm zaczął postępować. Czułam się strasznie samotna, więc próbowałam zakolegować się z takimi trzema dziewczynami- niby z nimi rozmawiałam, ale czułam się jak piąte koło u wozu. Nie potrafiłam zupełnie się przed nimi otworzyć, więc zostały po prostu koleżankami. Nie potrafiłam być przy nich sobą. Przez większość 3 klasy gimnazjum nie chodziłam do szkoły, siedziałam w domu, a jak już pojawiłam się w szkole to podpierałam ściany i do nikogo się nie odzywałam. Tzn. jak musiałam, to nie miałam problemów, zawsze starałam się być miła, ale w gruncie rzeczy nie miałam na to ochoty. Ostatecznie polubiłam bycie takim samotnikiem, moim marzeniem było zamieszkanie na bezludnej wyspie i naprawdę potrafiłam cieszyć się życiem. Nie rozmawiałam z ludźmi, bo po prostu mi to nie było potrzebne do szczęścia- byłam w gimnazjum, więc nikogo ciekawego w otoczeniu nie było. Ostatecznie przyjęłam 'postać' introwertyka-optymisty, cieszyłam się chwilą, nabrałam pewności siebie, nie miałam problemów w kontaktach z ludźmi, ale mnie to po prostu nie interesowało.
W międzyczasie trochę zaprzyjaźniłam się z bratem. W mojej rodzinie relacje są bardzo chłodne, żyjemy praktycznie obok siebie, każdy dla siebie samego. Brat ma bardzo podobny charakter do mojego, dorastaliśmy razem (jest niewiele starszy), lubimy i znamy podobne rzeczy. Często się nawzajem wyśmiewamy, ogólnie uważam nasze relacje na bardzo dobre, obecnie to jest jedyna osoba, przy której czuję się dobrze, potrafię się w miarę otworzyć. Niestety wyjechał w tym roku na studia, więc za dużo się nim nie mogę nacieszyć (ale z drugiej strony co za dużo to niezdrowo, na dłuższą metę jest strasznie denerwujący
).
Ogólnie odnośnie mojego charakteru nie będę się rozpisywać. W enneagramie jestem 5w4, w MBTI natomiast INTP i właściwie to się w dużym stopniu zgadza. Ciężko do mnie dotrzeć, taka jaka naprawdę jestem- nie mam problemów z gadaniem o niczym na początku znajomości, ale jestem dość nieufna wobec ludzi i trudność sprawia mi mówienie o rzeczach, które są dla mnie bliskie lub ważne. Lubię się śmiać, jestem trochę infantylna, ale znowu- na początku znajomości mogę się wydać aż nazbyt poważna. Czasem jestem zupełnie nieobecna, jakbym żyła w jakimś swoim świecie. Jestem też strasznie przewrażliwiona na punkcie dotyku- z jednej strony tego nie lubię, nie pamiętam kiedy się do kogoś np. przytuliłam, ale z drugiej mam wrażenie, że tego potrzebuję. Lubię też poznawać nowych ludzi- w gruncie rzeczy ludzie są bardzo ciekawi, ale na tym zazwyczaj się kończy, na samym poznaniu- nie rozwijam w żaden sposób tej znajomości.
A i jestem uważana za dziwaka.
(Tu jest kolejny akapit, w którym piszę konkrety, a nie nic nieznaczące bzdury)
Problem zaczął się, kiedy w tym roku poszłam do liceum. Już na początku roku stwierdziłam, że jestem tak zadowolona ze swojego samotnictwa, że nie potrzebuję zbytnio integrować się z klasą. Nawet tak powiedziałam jednej dziewczynie, kiedy zapytała mnie, czy jestem nieśmiała, czemu z nikim nie rozmawiam. Tzn. w trochę łagodniejszych słowach, przynajmniej tak mi się zdaje
. Pierwszy miesiąc był świetny- byłam sobie tym obiektywnym obserwatorem, przychodziłam do szkoły zadowolona, wracałam zadowolona. Byłam wyluzowana i pewna siebie. Kontynuowałam też znajomość z tymi 3 dziewczynami z gimnazjum, a konkretniej z dwoma, bo poszły do tej samej szkoły. Niby wszystko ok, rozmawiamy sobie czasem na przerwie, ale i tak nie potrafię się otworzyć przed nimi. Czuję, że to są zwykłe koleżanki.
Właściwie już ten konkretny problem zaczął się jakiś miesiąc temu. Okazało się, że ludzie to nie są Marsjanie i da się z nimi dogadać
. Co więcej, niektórzy są bardzo ciekawymi ludźmi i chętnie z niektórymi bym się zaprzyjaźniła. Pierwsza przeszkoda była taka, że jest to w dużej mierze klasa męska, a ja jestem dziewczyną- z niewiadomych powodów traktuje się mnie inaczej. Poza tym zawsze byłam jakoś izolowana od chłopaków, więc przyjaźń z jakimś to byłaby dla mnie zupełna nowość. Ponadto większość tych ludzi nie jest zbyt otwarta ani nie próbuje inicjować rozmowy. A ja nie potrafię podejść i zagadać, w dodatku sama zarzucić jakiś temat. Z dziewczynami jeszcze jest w miarę łatwiej, a przynajmniej w ich przypadku nie jest dziwne, jeśli tylko usiądę obok, powiem cześć i nic więcej się nie będę odzywać. Jednak ostatnio zaczęła mi szwankować moja pewność siebie i samoocena, w szkole czuję się niezbyt dobrze, uciekam od ludzi, nie potrafię już podejść do jakiejś grupki albo zagadać do nieznanej mi osoby. Jak wracam do domu, to czuję się totalnie wyluzowana, jakbym w szkole była w jakimś ciasnym kostiumie, który nareszcie mogę z siebie zrzucić. Jeszcze gdybym teraz zechciała z kimś gadać, to nie wiedziałabym jak. Teraz moja klasa jest jakby mi znana, chodzimy w końcu do jednej klasy ponad 3 miesiące, ale tak naprawdę zupełnie obca, bo z połową nigdy słowa nie zamieniłam. Na początku roku jeszcze da się zarzucać jakimiś banalnymi tematami typu ile miałeś punktów na egzaminie, skąd jesteś, dlaczego mat-fiz i tym podobne, ale teraz byłoby to co najmniej dziwne. Więc nie mam zupełnie pomysłu pod jakim pretekstem zacząć rozmawiać z tymi ludźmi. Kolejnym problemem (który akurat nie jest przejściowy, jak brak pewności siebie) jest to, że nie potrafię rozwijać tych znajomości. Na przykład przeprowadziłam 3 rozmowy z jednym chłopakiem z mojej klasy
. Dwa razy to on podszedł i zagadał, a trzeci to ja zaczęłam rozmowę. Było to dla mnie wielkie osiągnięcie i nie wiem dlaczego, ale zaraz tego pożałowałam. W sumie rozmowy były całkiem przyjemne i na luzie. Jednak zupełnie nie wiedziałam co mam z tą znajomością dalej zrobić. Nie było okazji żeby coś do niego zagadać, więc praktycznie zaczęłam się zachowywać jakby tej rozmowy nigdy nie było. Nawet jakby okazja do rozmowy była, to teraz już zupełnie nie wiedziałabym o czym mam z nim rozmawiać i pewnie bym się zamknęła w sobie. Poza tym to chyba ekstrawertyk >>złooo<<. Albo gadałam z jedną dziewczyną, która doszła nowa do klasy- bardzo interesująca persona
. Jednak kiedy obok mnie usiadła, to ja byłam zupełnie przerażona, bo nie wiedziałam o czym mam z nią rozmawiać. I ona chyba pomyślała, że jej nie lubię, bo się przesiadła
. Szczególnym problemem jest dla mnie to, że strasznie unikam kontaktu wzrokowego. Chodzę w szkole jak duch, gapię się w ścianę i w gruncie rzeczy nikomu w paczadła nie patrzę. Tzn. w trakcie rozmowy tak, szczególnie kiedy słucham. Jednak na przykład tak przelotem na korytarzu, szczególnie kiedy czuję czyjś wzrok na sobie- gapię się w przestrzeń i szukam jakiegoś dyskretnego miejsca, żeby się schować. Potem ludzie myślą, że ich ignoruję, nie chcę się z nimi zadawać i tym podobne. Chciałabym z kimś się zaprzyjaźnić, ale nie potrafię, bo brak mi pewności siebie, jestem zamknięta w sobie, nie potrafię być sobą w szkole. No i ciężko stworzyć warunki do naturalnej, spokojnej rozmowy- wiadomo, o takie dla każdego intro ciężko.
Nie wiem już jak sobie poradzić z tą całą sytuacją, nie wytrzymam chyba tak przez te 2,5 roku, muszę mieć z kim gadać na przerwie. Muszę się też zmienić, bo naprawdę nie wytrzymam długo w tym świecie, jeśli będę taka skryta i zamknięta w sobie. Czy jest coś może mi pomóc?
Btw. naprawdę Cię podziwiam, jeśli dotarłeś do tego miejsca
(Tutaj będzie trochę o podłożu problemu, więc jak ci się nie chce czytać, przejdź od razu do następnego akapitu)
Takim intro byłam już właściwie od małego dziecka- w przedszkolu nie miałam koleżanek, zawsze siedziałam w kącie i układałam puzzle, umiałam więcej niż moi rówieśnicy, ale nie potrafiłam się bawić w ich zabawy. W podstawówce miałam zawsze jedną psiapsiółę i jej się trzymałam. Zanim poszłam do gimnazjum byłam też taką "córeczką mamusi", mnóstwo się do niej przytulałam, potrzebowałam z nią kontaktu itd. W gimnazjum zdecydowanie oddaliłam się też od mamy (ojciec nie mieszka z nami). Żeby nie było- złożyło się na to wiele czynników, nie tylko trudny okres gimnazjum, dojrzewania. Do 3. gimnazjum trzymałam się zasady, że jedna przyjaciółka w zupełności wystarczy. Czułam się przy niej nawet ok, potrafiłam się rozgadać, żartować, potrafiłam prawie być sobą. Właśnie od 3. gimnazjum przestała się ze mną zadawać najlepsza przyjaciółka (nie mam pojęcia dlaczego), więc mój introwertyzm zaczął postępować. Czułam się strasznie samotna, więc próbowałam zakolegować się z takimi trzema dziewczynami- niby z nimi rozmawiałam, ale czułam się jak piąte koło u wozu. Nie potrafiłam zupełnie się przed nimi otworzyć, więc zostały po prostu koleżankami. Nie potrafiłam być przy nich sobą. Przez większość 3 klasy gimnazjum nie chodziłam do szkoły, siedziałam w domu, a jak już pojawiłam się w szkole to podpierałam ściany i do nikogo się nie odzywałam. Tzn. jak musiałam, to nie miałam problemów, zawsze starałam się być miła, ale w gruncie rzeczy nie miałam na to ochoty. Ostatecznie polubiłam bycie takim samotnikiem, moim marzeniem było zamieszkanie na bezludnej wyspie i naprawdę potrafiłam cieszyć się życiem. Nie rozmawiałam z ludźmi, bo po prostu mi to nie było potrzebne do szczęścia- byłam w gimnazjum, więc nikogo ciekawego w otoczeniu nie było. Ostatecznie przyjęłam 'postać' introwertyka-optymisty, cieszyłam się chwilą, nabrałam pewności siebie, nie miałam problemów w kontaktach z ludźmi, ale mnie to po prostu nie interesowało.
W międzyczasie trochę zaprzyjaźniłam się z bratem. W mojej rodzinie relacje są bardzo chłodne, żyjemy praktycznie obok siebie, każdy dla siebie samego. Brat ma bardzo podobny charakter do mojego, dorastaliśmy razem (jest niewiele starszy), lubimy i znamy podobne rzeczy. Często się nawzajem wyśmiewamy, ogólnie uważam nasze relacje na bardzo dobre, obecnie to jest jedyna osoba, przy której czuję się dobrze, potrafię się w miarę otworzyć. Niestety wyjechał w tym roku na studia, więc za dużo się nim nie mogę nacieszyć (ale z drugiej strony co za dużo to niezdrowo, na dłuższą metę jest strasznie denerwujący
Ogólnie odnośnie mojego charakteru nie będę się rozpisywać. W enneagramie jestem 5w4, w MBTI natomiast INTP i właściwie to się w dużym stopniu zgadza. Ciężko do mnie dotrzeć, taka jaka naprawdę jestem- nie mam problemów z gadaniem o niczym na początku znajomości, ale jestem dość nieufna wobec ludzi i trudność sprawia mi mówienie o rzeczach, które są dla mnie bliskie lub ważne. Lubię się śmiać, jestem trochę infantylna, ale znowu- na początku znajomości mogę się wydać aż nazbyt poważna. Czasem jestem zupełnie nieobecna, jakbym żyła w jakimś swoim świecie. Jestem też strasznie przewrażliwiona na punkcie dotyku- z jednej strony tego nie lubię, nie pamiętam kiedy się do kogoś np. przytuliłam, ale z drugiej mam wrażenie, że tego potrzebuję. Lubię też poznawać nowych ludzi- w gruncie rzeczy ludzie są bardzo ciekawi, ale na tym zazwyczaj się kończy, na samym poznaniu- nie rozwijam w żaden sposób tej znajomości.
A i jestem uważana za dziwaka.
(Tu jest kolejny akapit, w którym piszę konkrety, a nie nic nieznaczące bzdury)
Problem zaczął się, kiedy w tym roku poszłam do liceum. Już na początku roku stwierdziłam, że jestem tak zadowolona ze swojego samotnictwa, że nie potrzebuję zbytnio integrować się z klasą. Nawet tak powiedziałam jednej dziewczynie, kiedy zapytała mnie, czy jestem nieśmiała, czemu z nikim nie rozmawiam. Tzn. w trochę łagodniejszych słowach, przynajmniej tak mi się zdaje
Właściwie już ten konkretny problem zaczął się jakiś miesiąc temu. Okazało się, że ludzie to nie są Marsjanie i da się z nimi dogadać
Nie wiem już jak sobie poradzić z tą całą sytuacją, nie wytrzymam chyba tak przez te 2,5 roku, muszę mieć z kim gadać na przerwie. Muszę się też zmienić, bo naprawdę nie wytrzymam długo w tym świecie, jeśli będę taka skryta i zamknięta w sobie. Czy jest coś może mi pomóc?
Btw. naprawdę Cię podziwiam, jeśli dotarłeś do tego miejsca