Trudy rozmowy
: 24 sie 2014, 18:07
Cześć!
Potrzebuję Waszej pomocy bo sam już nie ogarniam swojego życia. Proszę, przeczytajcie moją, pewnie znajomą dla wielu z Was, historię i doradźcie jak sobie radzić w takich sytuacjach. Nawet nie wiem jak to ubrać w słowa taki mam kisiel w głowie :s Wybaczcie chaos.
Spotkałem się z koleżanką, którą bardzo lubię. Miło razem spędzić czas, mamy podobne poglądy, rzeczy, które lubimy itp. Po prostu soulmate. Problem w tym, że ja nie potrafię z nią rozmawiać, mimo licznych wspólnych tematów. Na czacie (ona z innego miasta) czasem potrafimy przesiedzieć kilka godzin, ale to tylko raz na jakiś czas, przy okazji jakiegoś flow. Znacie pewnie ten moment, że uśmiechacie się do monitora, z nią mam tak często. Ale kiedy mamy razem spędzić kilka godzin zupełnie sami... I nie chodzi o nieśmiałość, w miarę się z niej wyleczyłem. Problem w tym, że nie umiem ciekawie mówić. Nie mam nudnego życia, podróżuję stopem, fotografuję, spotykam się z ludźmi, czytam książki, dużo działam. Ale nie lubię o tym opowiadać, bardziej ciekawią mnie inni ludzie (ale nie umiem z nimi ciekawie o nich porozmawiać, bo wychodzi mi z tego "wypytywanie", jak na jakimś przesłuchaniu -.-), a jeśli już mówię to przynudzam nawet opowiadając najciekawsze historie. Ktoś potrafi rozbawić innych opowieścią o tym, jak się potknął na chodniku, a ja nie potrafię zaciekawić drugiej osoby historią o przejechaniu Europy z kupą przygód. Siedziałem z nią na ławce i czułem presję, że powinienem ją zabawić, żeby się śmiała, dobrze bawiła, chciałem jej to dać i mimo najlepszych starań nie potrafiłem. Sama zaproponowała spotkanie, a ja czuję się tak, jakbym ją zawiódł. Tym bardziej, że ona ma pełno świetnych imprezowych znajomych, którzy potrafią ją doprowadzić do płaczu ze śmiechu i ogólnie dobrze się bawią razem. Widziałem w jej oczach znudzenie i bolało mnie to jak nic na świecie. Nie umiałem jej zainteresować ani tym co opowiadałem, ani wciągnąć się w jej opowieści.
Nie umiem obiektywnie ocenić, czy to tylko moja wina, czy ona też (jest trochę zamknięta w sobie) nie potrafiła się zaangażować, ale jednak to na mnie spoczywała presja, bo to ja byłem gospodarzem. A gorzej jest tym bardziej, że ona jest ekstremalnie uprzejma i nigdy nie powie, że coś jej się nie podoba, żeby komuś nie sprawić przykrości. Wytrzyma ile trzeba, a potem subtelnie się ulotni.
I tym bardziej ja czuję się jak gówno, bo tak jest za każdym razem. Kiedy spotykam się z przyjaciółmi to nie potrafię z nimi rozmawiać. Kiedy oni są rozgadani to chętnie coś dopowiem, pośmiejemy się, będzie fajnie. Szczególnie kiedy jesteśmy większą paczką. Ale 1 na 1... Jestem najnudniejszym człowiekiem świata. Tak samo jest nawet w rodzinie. Wiem, że moim bliskim mogę zupełnie zaufać, ale mimo to nie potrafię z nimi rozmawiać. Nie lubię opowiadać co u mnie, nie lubię się uzewnętrzniać. Wolę się skupić na wewnętrznym świecie.
Boję się, że tych ludzi stracę. Że w końcu będą mieli mnie dość, bo po co im znajomy, który będzie stał z boku, kiedy mają masę innych, z którymi mogą najlepsze imprezy rozkręcać? A ja cieszę się samym ich towarzystwem. Tym, że są blisko, że razem spędzamy czas. Że wiem, że mogę im ufać i że mnie wesprą. Nie potrzebuję gadać, wystarcza mi to, że są obok i daje mi to radość. Ale widzę, że im nie.
Jak im okazać, ile dla mnie znaczą, bez bycia miłym do obrzydliwości? Czy powinienem jakoś ćwiczyć rozmawianie? Nie uważam się za bezwartościowego człowieka, za to jestem przekonany o tym, że towarzysko jestem upośledzony. Nie mam pojęcia za co oni mnie lubią. Powiecie, że "bądź sobą". Ale ja nie wiem co to znaczy, bo codziennie jestem kimś innym, czuję się inaczej, myślę inaczej. Walczę z depresją i pewnie to też ma duże znaczenie w moich kontaktach z innymi. Myślicie, że dopóki z tym się nie uporam, to nici z normalnych kontaktów?
Z Nią pewnie już się po dziś więcej nie spotkam. Było tak beznadziejnie, że mam ochotę wsadzić łeb w piasek i nie wychodzić. (Odłożyła słuchawkę. Już nie zadzwoni, pomyślałem. Najlepsza z kobiet, jakie w życiu spotkałem, a ja przejebałem sprawę. Zasługuję na klęskę, zasługuję na samotną śmierć w domu wariatów. - Bukowski)Jak tego ponownie uniknąć? Jak sobie radzicie w takich sytuacjach? Nie chcę być nie sobą, nie chcę błaznować na siłę, ale nie mogę znieść ciszy, która jest krępująca dla drugiej osoby. Powinienem znaleźć osobę, która mnie zagada? Powinienem nauczyć się rozmawiać, o rzeczach, które interesują ludzi i się zmuszać do rozmowy na tematy, które mnie nie ciekawią? Czy to może być wina tego, że nie potrafię zrozumieć co ludzie naprawdę lubią, gdy mi wystarcza tylko ich obecność? Jak Wy rozmawiacie z ludźmi, tak po prostu umiecie wejść we flow?
Jak przestać być nudziarzem? Teach me, masters!
Potrzebuję Waszej pomocy bo sam już nie ogarniam swojego życia. Proszę, przeczytajcie moją, pewnie znajomą dla wielu z Was, historię i doradźcie jak sobie radzić w takich sytuacjach. Nawet nie wiem jak to ubrać w słowa taki mam kisiel w głowie :s Wybaczcie chaos.
Spotkałem się z koleżanką, którą bardzo lubię. Miło razem spędzić czas, mamy podobne poglądy, rzeczy, które lubimy itp. Po prostu soulmate. Problem w tym, że ja nie potrafię z nią rozmawiać, mimo licznych wspólnych tematów. Na czacie (ona z innego miasta) czasem potrafimy przesiedzieć kilka godzin, ale to tylko raz na jakiś czas, przy okazji jakiegoś flow. Znacie pewnie ten moment, że uśmiechacie się do monitora, z nią mam tak często. Ale kiedy mamy razem spędzić kilka godzin zupełnie sami... I nie chodzi o nieśmiałość, w miarę się z niej wyleczyłem. Problem w tym, że nie umiem ciekawie mówić. Nie mam nudnego życia, podróżuję stopem, fotografuję, spotykam się z ludźmi, czytam książki, dużo działam. Ale nie lubię o tym opowiadać, bardziej ciekawią mnie inni ludzie (ale nie umiem z nimi ciekawie o nich porozmawiać, bo wychodzi mi z tego "wypytywanie", jak na jakimś przesłuchaniu -.-), a jeśli już mówię to przynudzam nawet opowiadając najciekawsze historie. Ktoś potrafi rozbawić innych opowieścią o tym, jak się potknął na chodniku, a ja nie potrafię zaciekawić drugiej osoby historią o przejechaniu Europy z kupą przygód. Siedziałem z nią na ławce i czułem presję, że powinienem ją zabawić, żeby się śmiała, dobrze bawiła, chciałem jej to dać i mimo najlepszych starań nie potrafiłem. Sama zaproponowała spotkanie, a ja czuję się tak, jakbym ją zawiódł. Tym bardziej, że ona ma pełno świetnych imprezowych znajomych, którzy potrafią ją doprowadzić do płaczu ze śmiechu i ogólnie dobrze się bawią razem. Widziałem w jej oczach znudzenie i bolało mnie to jak nic na świecie. Nie umiałem jej zainteresować ani tym co opowiadałem, ani wciągnąć się w jej opowieści.
Nie umiem obiektywnie ocenić, czy to tylko moja wina, czy ona też (jest trochę zamknięta w sobie) nie potrafiła się zaangażować, ale jednak to na mnie spoczywała presja, bo to ja byłem gospodarzem. A gorzej jest tym bardziej, że ona jest ekstremalnie uprzejma i nigdy nie powie, że coś jej się nie podoba, żeby komuś nie sprawić przykrości. Wytrzyma ile trzeba, a potem subtelnie się ulotni.
I tym bardziej ja czuję się jak gówno, bo tak jest za każdym razem. Kiedy spotykam się z przyjaciółmi to nie potrafię z nimi rozmawiać. Kiedy oni są rozgadani to chętnie coś dopowiem, pośmiejemy się, będzie fajnie. Szczególnie kiedy jesteśmy większą paczką. Ale 1 na 1... Jestem najnudniejszym człowiekiem świata. Tak samo jest nawet w rodzinie. Wiem, że moim bliskim mogę zupełnie zaufać, ale mimo to nie potrafię z nimi rozmawiać. Nie lubię opowiadać co u mnie, nie lubię się uzewnętrzniać. Wolę się skupić na wewnętrznym świecie.
Boję się, że tych ludzi stracę. Że w końcu będą mieli mnie dość, bo po co im znajomy, który będzie stał z boku, kiedy mają masę innych, z którymi mogą najlepsze imprezy rozkręcać? A ja cieszę się samym ich towarzystwem. Tym, że są blisko, że razem spędzamy czas. Że wiem, że mogę im ufać i że mnie wesprą. Nie potrzebuję gadać, wystarcza mi to, że są obok i daje mi to radość. Ale widzę, że im nie.
Jak im okazać, ile dla mnie znaczą, bez bycia miłym do obrzydliwości? Czy powinienem jakoś ćwiczyć rozmawianie? Nie uważam się za bezwartościowego człowieka, za to jestem przekonany o tym, że towarzysko jestem upośledzony. Nie mam pojęcia za co oni mnie lubią. Powiecie, że "bądź sobą". Ale ja nie wiem co to znaczy, bo codziennie jestem kimś innym, czuję się inaczej, myślę inaczej. Walczę z depresją i pewnie to też ma duże znaczenie w moich kontaktach z innymi. Myślicie, że dopóki z tym się nie uporam, to nici z normalnych kontaktów?
Z Nią pewnie już się po dziś więcej nie spotkam. Było tak beznadziejnie, że mam ochotę wsadzić łeb w piasek i nie wychodzić. (Odłożyła słuchawkę. Już nie zadzwoni, pomyślałem. Najlepsza z kobiet, jakie w życiu spotkałem, a ja przejebałem sprawę. Zasługuję na klęskę, zasługuję na samotną śmierć w domu wariatów. - Bukowski)Jak tego ponownie uniknąć? Jak sobie radzicie w takich sytuacjach? Nie chcę być nie sobą, nie chcę błaznować na siłę, ale nie mogę znieść ciszy, która jest krępująca dla drugiej osoby. Powinienem znaleźć osobę, która mnie zagada? Powinienem nauczyć się rozmawiać, o rzeczach, które interesują ludzi i się zmuszać do rozmowy na tematy, które mnie nie ciekawią? Czy to może być wina tego, że nie potrafię zrozumieć co ludzie naprawdę lubią, gdy mi wystarcza tylko ich obecność? Jak Wy rozmawiacie z ludźmi, tak po prostu umiecie wejść we flow?
Jak przestać być nudziarzem? Teach me, masters!