Mam parę obaw związanych z perspektywą bycia w związku. Tym bardziej, że z racji braku doświadczenia w tej materii nie potrafię dokładnie określić a jedynie przypuszczać, jaka byłaby moja prawdopodobna reakcja na pewne niespodziewane sytuacje.
Pierwsza myśl jaka przechodzi mi przez głowę, to kwestia przywiązania do siebie obu stron. Teoretycznie marzę o tym, aby ta pierwsza była tą ostatnią. W praktyce obawiam się, czy byłbym w stanie zachowywać taki stan permanentnego uczucia bliskości do końca swojego życia. Z doświadczenia w kontaktach z ludźmi wiem, że pomimo pewnych sentymentów jakie pozostają w pamięci, to "umiejętność" osłabiania więzi nie jest dla mnie czymś obcym. Choć jeżeli miałaby to być wyjątkowa osoba to i uczucia wobec niej powinni być wyjątkowo trwałe, ale czy takie będą na pewno ? A jeżeli nie będą to czy interpretować to jako coś normalnego dla związku, pewien rodzaj sprowadzenia na ziemię i pokazanie realiów jego funkcjonowania, czy też może sygnał ostrzegawczy, że natrafiłem na niewłaściwą osobę ? Szczerze mówiąc dziś wolałbym to pierwsze, tzn. uważam że lepszy byłby związek "nieidealny" niż "nietrwały", ale nie potrafię wykluczyć, iż przy zbyt licznych i intensywnych nieporozumieniach mógłbym rozważać, czy jest sens dalej się męczyć tylko po to, by związek był.
Choć pomimo tego co napisałem powyżej jakoś nie mogę dziś przetrawić takiej myśli, że mogę się pomylić, że druga strona będzie rozważać zerwanie. Dla mnie jeżeli ktoś kogoś naprawdę kocha i nie pomylił miłości z jakimś rodzajem chwilowej namiętności czy zauroczenia, to nie jest w stanie dopuścić do siebie innej opcji niż pozostawanie wiernym drugiej osobie. Przynajmniej ja tak to sobie wyobrażam. Zresztą jakby jakakolwiek kobieta powiedziała mi coś w stylu "możemy spróbować, a jak nie wyjdzie to najwyżej się pokojowo rozstaniemy i zostaniemy przyjaciółmi", to najpewniej natychmiast zarządzający moim mózgiem "dyżurny myśli" włączył by czerwony guzik podpisany jako RED ALERT i zacząłby nadawać do wszystkich jednostek neurotycznych "Houston, Houston mamy problem. Musimy sprawić, żeby chłopak sprzeciwił się propozycji dziewczyny, z którą teraz rozmawia"

. Choć czasami wydaje mi się, że pokusa bycia razem z kimkolwiek choćby przez kilka dni byłaby silniejsza od marzeń. Ale gdyby taki związek się rozpadł to żałowałbym tego podwójnie, bo raz z powodu samego zerwania, a dwa z powodu świadomości na co się zgodziłem.
Zresztą czasem zastanawiam się, czy w ogóle jest sens brać pod uwagę możliwość bycia w związku z prostej przyczyny. Przecież ktoś o takim wyidealizowanym obrazie rzeczywistej istoty związku i braku doświadczenia może być łatwym celem do zmanipulowania. Bo to czego obawiam się chyba najbardziej, to możliwości bycia oszukanym. Tym bardziej, że nierzadko nawet niezbyt wyszukane formy ekspresji uczuć powodują moje poruszenie, więc chyba nie trzeba mieć jakiegoś szczególnego talentu aktorskiego, aby przekonać mnie o szczerości swoich intencji. Z tego względu zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby starać się jakoś zdławić w sobie te marzenia, stać się osobą jeszcze bardziej zdystansowaną do świata który mnie otacza. Z doświadczenia wiem, że potrafiłem się odciąć od pewnych potrzeb, aby unikać obowiązków, wysiłku i niechcianych kontaktów, więc dlaczego nie mógłbym przestać marzyć o drugiej połówce ? Tym bardziej że czasem odnoszę wrażenie, że te wszystkie lęki jakie mi towarzyszą prędzej mnie zabiją, niż marzenia uczynią silniejszym...