@Ósme cudo
Możliwe, że nie mam wystarczających kompetencji w dziedzinie psychologii akademickiej, ale jestem przekonana, że wg teorii Berne'a każdy ma w sobie m.in. "rodzica krytycznego" jako jeden ze stanów "ja".
Podobnie też uważa się w nurcie jungowskiej psychologii, tyle że w sposób szerszy i bardziej pogłębiony, gdzie szósta funkcja nazywana jest „krytykiem” i w ujęciu dynamicznym jest orbitą funkcji drugiej zwanej „rodzicem”. Czyli można powiedzieć, że jest to cień lub w innym ujęciu ciemna strona rodzica.
Ale tego nie uważa się za coś złego, bardziej jako wyzwanie do rozwoju, zmierzenia się z tym w życiu. Taka wewnętrzna krytyka jak najbardziej jest potrzebna i prowadzi do wzrostu. U większości osób ta funkcja jest bardzo silna i też może być pomocna przy typowaniu.
Jednak ten wątek nie dotyczy wewnętrznej krytyki, a relacji między ludźmi, gdzie krytyka bardziej szkodzi niż pomaga, a zatem nie warto jej uprawiać na cudzym poletku.
Warto też sobie zadać pytanie, czy pomogłem/am komuś kiedykolwiek krytykując go?
I po co to robię tak naprawdę?
Wczoraj miałem rozmowę z dwoma osobami na ten temat i oboje powiedzieli, że krytykują kogoś dlatego, że nie są w stania zapanować nad swoimi emocjami, gdy ktoś ich zdaniem zachowuje się niewłaściwie.
I co do zasady uważają to za złe, ale nie potrafią się powstrzymać.
Jeśli już się zdecyduję zwrócić uwagę osobie dorosłej, staram się to robić w odniesieniu do norm, np. że jakieś zachowanie albo słowa mogły być źle zrozumiane, np. odebrane jako atak personalny, złośliwość, że dany sposób prowadzenia rozmowy nie jest życzliwy i przyjazny.
Sęk w tym, że normy bywają różne i kto ma decydować o tym co jest normą?
Krytykowany, krytykujący, czy może niezależny sędzia?
A kim miałby być ten sędzia?
Pastorem, księdzem, dietetykiem, lekarzem, a może psychologiem?
Ileż to między moimi rodzicami było sporów

właśnie o te normy. Wychowali się w zupełnie innym świecie i dla każdego z nich co innego było normalne.
A ja się temu przysłuchiwałem i wyciągnąłem uniwersalny wniosek, że żadnych norm nie ma dopóki jakichś się zgodnie nie przyjmie za wspólne.
A nawet jeśli się coś ustali to druga strona może się tego wyprzeć lub zapomnieć i dalej kłótnie będą trwały.
Dla niektórych osób podlegających silnym nastrojom i emocjom ta sama sytuacja może się jawić jako normalna lub nienormalna w zależności od aktualnego stanu w jakim się znajdują.
I nie mam tu na myśli jakiś zaburzonych, ale osoby dobrze funkcjonujące w życiu.
I też trzeba pamiętać, że w psychiatrii przyjmuję się za kryterium zaburzenia nie objawy tak jak kiedyś, ale tak zwaną normę funkcjonalną, która jest bardzo uznaniowa, gdy osoba jest z pogranicza.
Idąc tym tropem jeśli ktoś marzy o normalnej relacji to niech dąży do relacji funkcjonalnej, czyli takiej, która zaspakaja potrzeby jej uczestników w sposób wystarczający.
Zatem znacznie zdrowiej będzie powiedzieć szczerze czego nam osobiście potrzeba niż krytykować innych za to że nam tego nie nadają.
Niestety i tu może być problem, bo z jednej strony wiele osób nie zna swoich rzeczywistych potrzeb, a z drugiej nie umie ich wyrażać i co co za tym idzie ciągle krytykuje innych, bo nie czuje się spełniona.
Przykładowo zamiast krytykować partnera, że za dużo pracuje lepiej powiedzieć, że czuję się samotna/tny.
Mówić o swoich emocjach,

a nie o wadach drugiej osoby.
Niby to takie proste i oczywiste, a jednak rzadko spotykane.
Jeśli mam wrażenie, że jakieś zachowanie jest przejawem biernej agresji lub złośliwości i powtarza się zbyt często, to nic nie mówię, bo to nie ma żadnego sensu, po prostu ograniczam kontakt z taką osobą.
Ja też czasami tak robiłem.
Choć na ten moment nie znam nikogo, o którym mógłbym powiedzieć, że jest wobec mnie złośliwy lub agresywny w jakikolwiek sposób, nie licząc rzecz jasna jakiś chwilowych wybuchów emocji na które należy przymknąć oko.
