Mam do porównania takie etapy:
-
mieszkanie z rodzicami - całkiem OK, pewnie dlatego, że jeszcze nie wiem, że może być lepiej.
Mam swój pokój, od kiedy pamiętam uwielbiam mieć zamknięte drzwi i coś sobie dłubać w samotności. Poza tym rodzice kilka dni w tygodniu pracują do wieczora, więc mam dodatkowo przez kilka godzin całe mieszkanie dla siebie.
-
mieszkanie z facetem nieintrowertykiem w wynajętym mieszkaniu - fajnie
Pomimo początkowego szoku po wyprowadzce z domu rodzinnego zaczynam czuć się jak u siebie. Mój mężczyzna nie jest domatorem, raczej go trzeba nakłaniać do posiedzenia w mieszkaniu niż wyrzucać. Miewam czas dla siebie, lubię wtedy czytać, sprzątać - co pomaga mi porządkować wrażenia z ostatnich dni (a to ważne, bo studiuję i pracuję dorywczo). Minusem jest to, że nie odpoczywam wtedy, kiedy tego potrzebuję, tylko kiedy P. ma jakieś dodatkowe zajęcia poza domem. Efekt jest taki, że często nie mam już siły na życie towarzyskie (P. wręcz przeciwnie, zwykle umawia nas ze znajomymi a ja bez entuzjazmu idę na gotowe), bywa że odmawiam wspólnych weekendowych wyjazdów byle zostać samej w domu. Po zakończeniu związku okazuje się, że praktycznie nie mam bliskich osób, muszę dopiero odnowić naderwane moim wielomiesięcznym izolowaniem się kontakty, a jest trudno, bo zatraciłam zupełnie umiejętności społeczne.
-
mieszkanie w dwupokojowym mieszkaniu ze współlokatorem (każde z nas ma swój pokój) - fajnie.
Ograniczam kontakt do minimum, rano i wieczorem "cześć", czasem jakaś "dłuższa" rozmowa nt. spraw dot. mieszkania i tyle, nie mam ochoty się integrować. Przy doborze kolejnych współlokatorów zwracam uwagę na ich nienachalność towarzyską. Mam faceta dużo starszego ode mnie, introwertyka, z radością wychodzę z domu, żeby z nim aktywnie spędzić czas. Z przyjaciółmi spotykam się poza mieszkaniem (najchętniej u nich w domu).
-
ponownie w domu rodzinnym - masakra, jeden z większych błędów w życiu, jakie popełniłam.
Nie mogę się ponownie przyzwyczaić do szmeru rozmów, grającego cały czas telewizora, podtykania mi jedzenia, zagadywania do mnie, kiedy potrzebuję sobie posiedzieć w ciszy, braku prywatności (zdarza się komentarz "ale głośno sikałaś"). Nie da się drzwi do mojego pokoju zamknąć, bo kot cały czas się dobija i trzeba mu otwierać (wpuścić/wypuścić kota). W ogóle trudny okres w moim życiu, bo równocześnie pracuję na pełny etat i studiuję w weekendy.
-
mieszkanie z facetem (domatorem, introwertykiem) - masakra, czuję się jak zaszczuta.
Facet cały czas siedzi w domu, nie reaguje na moje aluzje, a później teksty wprost, że może by gdzieś poszedł/pojechał, bo ja muszę pobyć sama w domu. Gramy wspólnie w grę przeglądarkową, bardzo się angażuję w życie sojuszu, wpadam w nałóg, cierpi na tym praca i życie towarzyskie (zrywam kontakt ze wszystkimi znajomymi). Robię się strasznie nerwowa i agresywna. Momentami jestem bliska zabójstwa, zwłaszcza w syt. kiedy facet zmienia plany - na przykład ma jechać w piątek na kilka dni odwiedzić rodzinę, ja już od piątkowego poranka cieszę się na chwile samotności w domu, po pracy wracam radośnie, a on siedzi w domu i mówi, że pojedzie w przyszłym tygodniu, bo teraz... i tu następuje jakaś wymówka. Żeby się ratować po ok. 10 miesiącach kończę związek.
-
mieszkam sama z dwoma kotami - rozkwitam
Obecność kotów w ogóle mi nie przeszkadza, mimo że potrafią hałasować i czasem bardzo domagają się, żeby się nimi zająć (np. podgryzają kabelki).
UWIELBIAM moment powrotu z pracy - często nie włączam światła, leżę sobie po ciemku z kotami na łóżku i odpoczywam, jak mam więcej siły to coś dłubię w domu (sprzątam, piekę ew. gotuję na następny dzień). Potem z reguły mam ochotę z kimś wirtualnie porozmawiać.
Wreszcie prowadzę sensowne życie towarzyskie, lubię wychodzić z domu i spotykać się ze znajomymi (spotykanie nowych osób też jest ok, niemniej wymaga ode mnie więcej energii), czuję, że na prawdę lubię ludzi i jestem ich ciekawa. Bywa że zapraszam przyjaciół do siebie, przyjemność sprawia mi szykowanie jedzonka dla gości. Jednak po ok. 5-6 godzinach moje baterie się wyczerpują. W tym roku nawet poszalałam i zaprosiłam ludzi z forum na Sylwestra (było całkiem przyjemnie, niemniej - jak można było się spodziewać - nad ranem z utęsknieniem czekam na chwilę, kiedy zostanę wreszcie sama).