Piekło - wszelkie sytuacje, gdzie ludzi jest od groma, zwłaszcza obcych. Nie lubię zbytnio imprez suto polewanych alkoholem - nie widzę żadnej przyjemności w zalewaniu się w trupa. Drażni mnie towarzystwo osób, które uważają, że bez upicia się nie ma zabawy, a jak się upiją, zaczynają się drzeć :evil: . Uroki mieszkania w akademiku... I nie, nie ważne, że jutro mam od samego rana zajęcia, że chciałbym się w spokoju wyspać przed kolokwium... To ja nie potrafię się wyluzować. I weź takim wytłumacz...
Udział w imprezach szkolnych - oj, tego też nie cierpiałem. Koniecznie trzeba było pójść, bo zapłacone, bo to, bo tamto... Efekt - muzyka mnie nudzi, rozmowa się nie klei, jedzenie takie sobie... Szczęście, że szkolne dyskoteki były organizowane w tym samym miejscu, co biblioteka miejska - prawie zawsze szedłem na górę i zaczynałem czytać komiksy ^^.
Teraz na stażu miałem jeszcze "okazję" zobaczyć na własne oczy najazd hordy przedszkolaków (jakiś konkurs ekologiczny organizowany przez panią dykta... dyrektor). Nigdy więcej

. Dzieciaków na oko kilkaset, jeśli nie ponad tysiąc, wszystkie gadają, więc tworzy się szum, przez który zupełnie nie słyszę co kto do mnie mówi i się jeszcze dziwią, że ja uciekam...
Co do wigilii - da się przeżyć, zawsze to robiliśmy w gronie najbliższej rodziny i jakoś tak kameralnie

. Zwłaszcza, że stosowna paczuszka pod choinką była w stanie wynagrodzić wszystko, hehehe

Ze szkolnymi było trochę więcej problemów, ale to było tak dawno, że nie pamiętam już dokładnie... Chyba nie było mnie na wielu, za łatwo się zaziębiam

.
Śluby - no cóż, albo zrobienie z siebie bałwana, albo "życie w grzechu", jak to Kościół lubi określać nieformalne związki... Hehe, trudny wybór

. Nie to, bym się specjalnie księżmi przejmował (zwłaszcza po bzdurach, jakie wygadywali na temat sztucznego zapłodnienia...), z rodziną trochę gorzej.