Jeżeli introweryk trafi się na otoczenie zajebistych ekstrawertyków, panów świata, którzy uważają się za nie wiadomo kogo i potrafią niszczyć jednostki odstające od wzorca, wówczas introwertyk, który jest na początku drogi przyjaźnie nastawiony do świata i ludzi, nabiera swoistego syfu i zaczyna stronić od świata niczym Golum ze swoim skarbem. Przyczyną takiego zachowania jest najprawdopodobniej strach przed kolejnymi osobami, które uważają się za ziemskich bogów i potrafią takiego introwertyka zniszczyć w dwóch słowach, a on nawet się nie odgryzie bo ma pustkę w głowie. Wtedy introwertyk zamyka się w sobie i nabywa w pewnym stopniu nerwicę, stąd każda interakcja społeczna jest dla niego wyzwaniem, ponieważ ma w myślach strach przed poniżeniem. Co gorsza, przyjmując, że w otoczeniu wystąpi całkowity brak przyjaznych osób, wówczas introwertyk zyskuje upośledzenie społeczne i swoiste zacofanie. Dlatego kiedy ekstrawertyk będzie kolekcjonował tysiące wspomnień, a każde wyzwanie będzie dla niego zwykłą rutyną, introwertyk będzie musiał nadrabiać zaległości i stracony czas na siedzenie w domu, poprzez wchodzenie w coraz to cięższe sytuacje prowadzące do tzw. normalności życia, oczywiście chodzi mi o hardcorową skrajność.
Z kolei jeśli introwertyk od małego trafi się na otoczenie przyjaźnie nastawionych osób, wówczas nie pomyśli nawet, że odstaje od reszty. W takich wypadkach poprzez przebywanie w grupie osób i ciągłe interakcje społeczne, zyska poczucie własnej wartości oraz pewność siebie. Wówczas przeżyje tak jak inni młodość i resztę życia. Tak to mniej więcej widzę. Otoczenie jest kluczem do normalności. Sorki za literówki