Niecały rok temu poznałam chłopaka, który... był dosłownie taki jak ja. Mieliśmy identyczne zainteresowania (na kółku przedmiotowym się poznaliśmy

), podobne sytuacje... (nawet był tak samo nieśmiały jak ja

, no, może trochę bardziej...). Podobał się wielu dziewczynom, wiedziałam o tym (wiadomo, z powodu stylu ubierania się...

). Ja jednak w jego ocenie w ogóle nie brałam tego pod uwagę, zaimponował mi czymś zupełnie innym. Miałam go za osobę inteligentną, poza tym był bardzo miły, uprzejmy, kulturalny... Czułam, że szczególnie właśnie wobec mnie... Widziałam same nasze podobieństwa...
ale...
pozory bardzo często mylą. Wiem już, że jest fałszywy i dwulicowy. Tylko... czy był taki od zawsze, a ja tego nie zauważałam? Przecież byłam pewna, na 100% pewna że jest taki jak ja... A może miałam rację... On się zmienił. To pewne, że ma słaby charakter, łatwo ulega wplywom i presjom...
Jeśli chodzi o mnie, mogłabym mu pomóc... jednak odrzucił moją przyjaźń na rzecz fałszywych przyjaciół, przed którymi go ostrzegałam... Może nie powinno mi być go żal, przecież sam również jest fałszywy... ale jest. Jest mi go żal.
Mogłabym mu przebaczyć to, jak się zachował, w końcu nie takie rzeczy ludzie sobie przebaczają... Ja również. I przebaczyłam, tyle, że on o tym nie wie, bo na jego życzenie zerwaliśmy kontakt. Dziwię się sobie, jeszcze parę miesiecy temu taka sytuacja nie bylaby dla mnie do pomyślenia. Dziwię się, jak łatwo poradzilam sobie z tym bólem.
Nie potrzebuję go już, mimo to... chyba nadal go kocham. Wydaje mi się, że jak pokocha się kogoś raz, to już nie można przestać (przynajmniej w moim przypadku).