siemka:) jak już się zwierzamy to i ja opowiem Wam swoją historię...postaram się zbytnio nie przynudzać:P
dawno dawno temu...w zasadzie to odkąd pamiętam,bo od najmłodszych lat byłam intro.zabawy z dziećmi w piaskownicy nie sprawiały mi tyle radości ile samotne ucieczki w świat wyobraźni...na początku nikomu to nie przeszkadzało,albo może nikt tego nie dostrzegał.problem zaczął sie kiedy poszłam do szkoły. tu po raz pierwszy nauczyłam się,że introwertyzm nie jest czymś naturalnym, jedną z wielu istniejących cech osobowości, ale coś nienormalnego co trzeba tępić.na początku nie sadziłam, że to jak postępuję może komus przeszkadzać, w końcu nie zachowywałam się jak jakiś zarozumiały buc, który nie gada z ludźmi bo nimi gardzi. staralam sie być sympatyczna, koleżeńska i pomocna, tylko po prostu kiedy klasa dobierała się w grupki ja wolałam być sama.bo taka moja natura, bo tak się lepiej czułam.nagle okazało sie że zostałam uznana za wariatkę...spirala nakręcała się coraz bardziej...byłam napiętnowana, obrażana...obserwowano dokładnie każdą moją czynnosć w oczekiwaniu na najmniejszy błąd,który tylko potwierdzałby moje niezrównoważenie."koledzy" prześcigali się w wymyślaniu co oryginalniejszych obelg na mnie, gdyż to podnosiło "prestiż" w klasie.jedynym rozwiązaniem na jakie się wtedy zdobyłam była zmiana klasy.ale okazało się, że opinia się za mną ciągnie.poczta pantoflowa działała w tej szkole całkiem sprawnie

. w efekcie zanim nowa klasa zdążyła mnie poznać i na tej podstawie wyrobić sobie własne zdanie,już zostałam zaszufladkowana jako "ta wariatka co nic nie mówi".jako intro, widząc negatywne nastawienie do mnie i słyszac obrazliwe uwagi,jeszcze bardziej zamknelam sie w sobie,co tylko utwierdziło ich w przekonaniu że mają racje co do mnie...w sumie z 6 lat terroru psychicznego i dyskryminacji, jak tu nie zryc sobie psyche :lol:
no ale spytacie po kiego sie tylko nad soba uzalam, skoro przeciez moglam sobie na to nie pozwolic,moglam sie bronic...no jasne że mogłam!!!i z dzisiejszym doświadczeniem życiowym napewno bym to zrobiła. ale wtedy-wierzcie lub nie-myślałam że na to zasłużyłam...dałam sobie wmówić,że faktycznie jest coś ze mną nie halo.byłam w koncu jeszcze dzieckiem, a potem wchodzącą w życie nastolatką,która dopiero wyrabiała sobie światopogląd...mogłam go sobie wyrobić na podstawie tego co obserwowałam wokół siebie. choćby szkolna hierarchia: otwarte,zwariowane i pewne siebie dzieciaki są "cooooooool", a te spokojne i skryte to "dziwadła". albo rodzinka. w domu też non stop słyszałam, że POWINNAM wychodzic na dwor, POWINNAM miec duzo kumpli, POWINNAM być otwarta (nigdy: "czy chcesz wychodzić na dwór?", "czy chcesz być otwarta?" itp) i oczywiście moje ulubione texty typu "MATKO, DZIECKO JAKA TY JESTES SKRYTA!!!" wypowiadane tonem sugerującym że to "skryta" jest negatywnym określeniem. (a słyszeliście kiedyś, żeby ktokolwiek mówił extrawertykowi "Jaki Ty jesteś otwarty!!!" i byłoby to traktowane jako cecha negatywna?-tyle a propo tolerancji:P).WSTYDZILAM SIE ZA SIEBIE.raz, licząc na pomoc, zwierzyłam się ojcu z tego jak jestem traktowana.wielokrotnie potem wykorzystywał to przeciwko mnie jadąc po ,mnie tekstami typu "nie dziwie sie ze każdy Cie tak traktuje,skoro jesteś taka dziwna"...to była dla mnie bardzo intymna i bolesna sprawa...a sami chyba wiecie ile kosztuje introwertyka zwierzanie się z intymnych i bolesnych spraw...do dzis mam do faceta dystans...
no i w efekcie zaczęłam robić coś,czego teraz napewno bym nie zrobiła-probowałam zmienić się na siłę.widząc w mediach i w okół siebie same przekazy świadczące o tym, że tylko extra to norma a reszta to odchylenia,postanowiłam na siłę sprawiać wrażenie,że jestem extra.przypaly masakryczne mi z tego wychodzily.często udawałam przed rodzicami ze rozmawiam przez telefon (że niby mam kumpli:P) wychodziłam szlajać się po hipermarketach ściemniając,że ide na spotkanie ze znajomymi.w klasie opowiadałam "super łoł niesamowite" historie o tym na jakich to imprezach bywam.zenada totalna:P
ale nauczylo mnie to czegos-ze nigdy nie stane sie w pelni extra z prostej przyczyny.nie lezy to w mojej naturze.takie udawanie nie sprawialo ze czulam sie lepiej tylko poglebialo moja frustracje.bo robilam cos wbrew sobie, bo nie bylam soba
potem bylo liceum.poznalam nowych,trochę bardziej tolerancyjnych ludzi.i nawet jesli spedzalam czas z nowymi kumplami to itak to samotność była moją drugą naturą.ale już się tego nie wstydziłam...zajęło mi to trochę czasu, ale w końcu zrozumiałam, że jeśli nikogo nie krzywdzę,nie robię nikomu nic złego, to nie musze wstydzić sie za to kim jestem.wciąż często spotykam się z nietolerancją i postrzeganiem introwertyzmu jako odchyłu od normy, ale teraz potrafiłam jjuż powiedzieć: "tak, jestem introwertyczką...i albo mnie taką akceptujcie albo całujta mnie w d***":P nabrałam dystansu do własnej osoby,często żartuję sobie z siebie,ze stereotypów o introwertykach...
ale przede wszystkim już nikogo nie udaję. bo zrozumiałam, że nie ważne czy człowiek jest intro czy extra. ważne jest żeby w każdej wytuacji być po prostu SOBĄ i akceptować siebie takim jakim się jest. I tego Wam wszystkim życzę...oczywiście jeśli jeszcze nie usneliście przy lekturze :lol:
Przeniosłam do utworzonego już wcześniej wątku o samoakceptacji. - I.