Ostatnio na zajęciach z psychologii ćwiczeniowec wpadł na genialny pomysł.
„Dobierzcie się teraz w pary i porozmawiajcie o zaufaniu”
Kurwa mać, myślę sobie i siedzę dalej przyglądając się jak studenci parują się i siadają naprzeciw siebie. A nuż zabraknie dla mnie partnera? Może nikt nie zobaczy tych 80 kilogramów mięsa siedzących wygodnie z nogą założoną na nogę? Nic z tego… Podchodzi do mnie jakaś siksa, której wcześniej na oczy nie widziałem, siada naprzeciw i mówi „porozmawiajmy o zaufaniu”.
Kurwa mać.
Nienawidzę takich rozmów, no bo co ja niby mam powiedzieć? Że mój kot jest jedyną istotą, której ufam? Znowu będę musiał zmyślać i opowiadać o czymś, czego w moim życiu nie ma. Ekstrawertycy często lubią gadać o swoich relacjach i opowiadają o nich w ten typowy nieinteresujący sposób, skupiając się na szczegółach takich jak imprezy i kto na nich był i co powiedział, gówno. Ekstrawertycy mogą wymienić imiona ludzi, którym ufają, co więcej potrafią podać przykłady sytuacji w których kradli z tymi ludźmi konie. Szczegółowa nuda, którą uraczyła mnie laska siedząca naprzeciw.
A ja introwertycznie zacząłem sobie intelektualizować:
„Wole się upić i iść do baru płakać na ramieniu obcego pijaka, niż obarczać swoimi problemami zaufaną osobę. Jeżeli jej ufam, to znaczy, że szanuję i troszczę się o jej dobro. Nie mogę być tym samym egoistą, przysparzającym zmartwień. Prędzej druga strona chciałaby żebym gadał o swoich zmartwieniach, po to by mogła mi pomóc i poczuć się potrzebna.”
W sumie to dziwaczna rzecz. Introsy chyba częściej mają takie tendencje do cenienia wyżej ogółu od szczegółu. Bo od zbyt wielu szczegółów wariują!
