Miałam czerwoną rybkę, taką małą... To było miłe, wpatrywałam się w ten słoik z rybką jak w telewizor. A ona nigdy nie dała znaku, że mnie dostrzega. Tylko pływała to w tę, to w tamtą. (...) lubiłam ją. Nieraz, aby jej dogodzić, kruszyłam czekoladę z orzechami i sypałam ciut, ciut do słoika. Lecz ona tego nie doceniała. Kiedyś wróciłam do domu i moja rybka była wzdęta i jak korek wypłynęła na wierzch do góry brzuchem. Zdechła. W tym jej zdechnięciu było coś samolubnego, nie pomyślała o mnie, jak ja to przeżyje. Wzięłam ją przez dwie chusteczki higieniczne za zesztywniały ogon i wyrzuciłam ją, no wie pan gdzie. Ale było mi tak smutno i samotnie, że zapaliłam świeczkę, postawiłam ją na sedesie i dopiero wtedy spuściłam wodę. Pewnie spłnęła kanalizacją do rzeki, prąd rzeki porwał ją do morza i dopłynęła do jakiegoś miejca, gdzie są rekiny i te rekiny ją zjadły. Gdybym wiedziała, gdzie są rekiny i miałabym na to środki, to pojechałabym na plażę z rekinami, weszłabym do wody i czekała. Czekałabym w czerwonym kostiumie kąpielowym, by zwrócić na siebie uwagę rekinów. Czekałabym noc i dzień i noc na tego głodnego rekina. To by miało sens, wymiar, by nie powiedzieć patos. Może moja mała, czerwona rybka umarła z samotności. Ale gdybym kupiła dwie rybki, to i tak pewnego dnia któraś z nich zdechłaby pierwsza i pływałaby jak korek, do góry brzuchem. Czy może pan sobie wyobrazić, jak czułaby się jedna osamotniona rybka, widząc tą drugą, do góry brzuchem? I co, miałabym dokupić następną rybkę i podmienić? To byłoby oszustwo wobec losu, obrazoburstwo wobec odwiecznych praw natury, która rządzi tak samo czerwonymi rybkami jak ludźmi. My, ludzie, jesteśmy naiwni, kupujemy rybki i wrzucamy je do słoika. Schodzimy się w pary, zawieramy małżeństwa, aby udawać, że samotność nie jest naszym przeznaczeniem. Ale mężczyźni żyją krócej, ale może to kobiety żyją krócej. Wszystko jedno. Gdyby pan ożenił się ze mną, to któreś z nas żyłoby krócej. I wtedy na starość albo pan, albo ja wypłynęlibyśmy do góry brzuchem. Zostawiając swego partnera w udręce starczej samotności, której ból przejawia się w drżeniu rąk i niemożności zawiązania samemu sznurówek. Egzystencja to słoik, w którym wszyscy jesteśmy, czekając, które z nas pierwsze wpłynie na powierzchnię. Do góry brzuchem.
Piotr Szulkin Epikryza